sobota, 4 kwietnia 2020

2. Nić porozumienia

Rozdział, w którym Bulma przeżywa chwile grozy, a Trunks nie może pojąć sytuacji, której był świadkiem. Trunks imprezuje u kolegi, poznając Nanę Bree, a Vegeta zabiera Brę "na wycieczkę", chcąc zrobić Bulmie na złość.
_________ 


           Bulma kopniakiem otworzyła drzwi, wbiegając do środka. W jednej chwili znieruchomiała, porażona widokiem przed oczami. Zakrzepła, gęsta krew zdobiła część pokoju Bry niczym złowróżbny omen – oblany był nią dywan, jedna ze ścian i fragment podłogi. 
           Bulma poczuła silne zawroty głowy, przed oczam. pociemniało i była bliska zwymiotowania, nagle jednak dostrzegła Vegetę, który stał na skraju pokoju przy wyrwie po dużym pocisku KI. Uśmiechał się pogardliwie, trzymając za tył koszulki nieprzytomną Brę. Całą umazaną krwią. Wisiała bez ruchu ze spuszczoną na piersi głową, a jej niebieskie kosmyki były brudne i pozlepiane.
            Czas przestał istnieć. Powietrze zastygło. Bulma zbladła, nie mdlejąc tylko ze względu na chęć poznania prawdy. Musiała wiedzieć.
            – Czy ona…? – Zrobiła dwa chwiejne kroki w ich stronę.
            – Zabrałem Brę na wycieczkę, jak przystało na ojca. – Vegeta uśmiechnął się kpiąco. Wyglądał teraz jak Saiyanin, którego poznała lata temu. Ale wtedy nie miała do stracenia tak dużo. – Myślałaś, że nie odkryję twojego podstępu?
            – Vegeta, proszę… dlaczego ty… co jej… – Bulma z trudem wyrzucała z siebie urywki zdań, podchodząc kolejne dwa kroki naprzód. Nie potrafiła być wściekła w obliczu rannej córki.
            – Przeproś.
            – Co?
            – Słyszałaś. – Vegeta wystawił rękę z Brą poza obręb mieszkania. Wisiała nad przepaścią.
            – Nie! – krzyknęła Bulma. – Nie rób tego. Przepraszam. – W błagalnym geście wyciągnęła ręce po Brę.
            Saiyanin nie znał jej od tej strony. Dawna Bulma z pewnością wściekle wymachiwałaby pięściami, przeklinała go i wyzywała. Teraz stał naprzeciwko matki, potrafiącej zrzucić z siebie dumę, aby tylko ocalało ukochane dziecko. Miał nieprzyjemne uczucie, jakby gdzieś widział podobną scenę. I to nie jeden raz. Mogło to mieć związek z tymi dziwacznymi snami, dręczącymi go od dłuższego czasu. Koszmarami, które nasiliły się w ostatnim czasie. Nie znał w nich miłosierdzia. Nikt też nie miał litości dla niego. Lecz dzień zmywał ślady przerażających majaków, trzepoczących niewyraźnie pod powiekami, dopóki nie zaczął porannego prysznica. Miał wtedy wrażenie, że razem z poprzednią nocą, zmywa z ciała ślady krwi.
            – Możesz ją sobie wziąć.
            Bulma tylko na to czekała. Jednym skokiem znalazła się przy nich, biorąc Brę w ramiona. Nagle krzyknęła, widząc coś, co ją całkowicie zaskoczyło.
Wcześniej…
            Trunks usiadł z głośnym westchnieniem, rozmasowując obolałe nadgarstki.
            Ojciec zwariował. Matka od zawsze sprawiała wrażenie nie do końca normalnej, zwłaszcza biorąc pod uwagę ślub z dawnym kryminalistą, który dostałby kilkukrotne wyroki śmierci, gdyby tylko istniała sprawiedliwość. Cała ta sytuacja nie byłaby niczym nowym w rodzinie Briefs, lecz szczere zaangażowanie, z jakim ojciec zabawiał Brę, zaskoczyły Trunksa  do tego stopnia, że nie mógł trzeźwo pomyśleć i należycie ocenić oderwanych fragmentów układanki. Dopiero teraz zrozumiał, co wciąż przed nim umykało.
            Zmiana zachowania matki przypominała styl bycia ojca, i na odwrót. Musieli na jakiś czas zamienić się ciałami! Teraz nie dziwiły zabawy lalkami, wysyłanie na trening w jeansach, dziwaczne rozmowy. Wiedział, że matka musiała stworzyć kolejny wynalazek i użyć go bez aprobaty ojca. Awantura między rodzicami na pewno potrwa do wieczora. Przypomniał sobie o imprezie u Maxa, która miała miejsce co tydzień.
            Wstał i skierował kroki do niewielkiej szuflady ulokowanej przy aparaturze do obsługiwania kapsuły. Zjadł magiczną fasolkę. Gdyby minęło więcej czasu, spokojnie mógłby poczekać, aż rany same się zabliźnią. Teraz jednak czuł pod palcami wielkie, cienkie strupy krwi tuż nad oczami i w miejscu górnej wargi. Szrama przy uchu wyglądała bardziej męsko i przyciągała dziewczyny, czego nie można byłoby powiedzieć o ciemnoczerwonych skrzepach.
            Uzdrowienie z przyjemnością spłynęło na całe ciało. Wyprostował się i uśmiechnął, wyciągając do przodu splecione ręce. Wyleciał z kapsuły z niebywałą prędkością, zabierając przedtem małą kapsułkę. Nie zamierzał nawet wchodzić do domu. Podejrzewał, że wpadłby w sam środek piekła. Może przejmowałby się bardziej, gdyby takie sytuacje nie stanowiły codzienności.
            Wylądował na pustkowiu, otwierając mały, przenośny domek jednym kliknięciem. Przeszedł przez korytarz do łazienki, zrzucając pokrwawione ubrania do zielonego pojemnika.
***
            Vegeta wszedł do mieszkania, wściekle trzaskając frontowymi drzwiami. Miał dosyć. Musiał ją znaleźć i wszystko odkręcić, a wcześniej… Odpowie za to! I niech nie myśli, że może z niego bezkarnie kpić. Nawet jeśli tu mieszkał, żył z nią i z dzieciakami, to wcale nie oznaczało zmiany charakteru. Nie pozwoli robić z siebie pośmiewiska!
            Wiedział, gdzie siedziała. U Bry. Chciała miłego tatusia? To będzie go miała.
            Jednym kopnięciem otworzył zielone drzwi od pokoju córki. Zostały wyrwane z zawiasów i upadły z głośnym hukiem na panele. Bulma krzyknęła.
            – To ty?! Zwariowałeś?! Myślałam…!
            Nie dokończyła. Przerwał jej, podchodząc tak blisko, że prawie stykali się nosami.
            – Chciałaś udawania, więc je dostaniesz – warknął. – I tak jak ja, nie poznasz przebiegu zabawy. – W następnej chwili podszedł do Bry, objął ręką w pasie i uformował w dłoni pocisk KI, posyłając go w stronę okna. Zniknęło razem z wielkim fragmentem ściany. Vegeta wyleciał przez okrągłą wyrwę, nie zwracając uwagi na okrzyki żony.
            – Co ty robisz…?! Wracaj! Słyszysz?! Wracaj! Vegeta! To nie jest śmieszne! Veeeegeeeeetaaaaa!
            Bulma została sama. Zszokowana całą sytuacją, trwała kilka chwil bez ruchu, jakby spodziewała się, że on tylko okrutnie zażartował, chcąc ją nastraszyć. Podbiegła aż do samej krawędzi. Zaczęła na przemian wykrzykiwać imię męża i córki, gorączkowo wypatrując sylwetki mężczyzny na niebie… Gdzie oni są? Gdzie? Gdzie? Nigdzie nie mogła ich zauważyć.
            Nie wracali. Przerażenie krążyło we krwi, kolana się pod nią ugięły. Uklękła, siadając na piętach. Przecież Vegeta nie mógł… Nie skrzywdziłby własnego dziecka z tak błahego powodu! Nie był taki. Ale strach o życie córeczki przysłonił wszystko. Musiała zacząć działać.
            – Truuuunks! Truuunks!
            Wbiegła do pokoju syna, szybko stamtąd wychodząc. Musiał być gdzieś na dole. Albo trenował w kapsule. Szybko pokonała schody w dół, naciskając na umiejscowiony w skrzynce guzik przy ekranie. Dzięki temu mogła rozmawiać z wojownikami, najczęściej przywołując na obiad. Wystarczyło wyjść na korytarz.
         Tym razem nie zobaczyła nikogo. Zakrwawiona koszulka syna leżała na podłodze. Serce w niej zamarło. Czyżby Vegeta skrzywdził Trunksa? Ciemnoczerwona plama pokrywała dokładnie środek materiału. Musiał dostać w brzuch, wywnioskowała ze zgrozą. Taka rana mogła być nawet śmiertelna.
            Czas naglił. Nie pozostało jej nic innego niż poprosić o pomoc. Podeszła do starego modelu telefonu wiszącego na ścianie. Drżącą ręką Bulma podniosła słuchawkę i wykręciła numer. Stała zgarbiona, wystraszona i słyszała głośne bicie swojego serca, przedzierające się przez sygnał aparatu.
            Tiiiit. Tiiiit. Tiiiit.
            Ile można czekać?!


***
            Vegeta wylądował na miękkiej trawie, trochę za mocno odstawiając Brę, aż upadła, przysiadając. Nawet nie zapłakała. Powoli wstała, zdziwiona nietypową sytuacją. Z ciekawością rozglądała się dookoła. Nie wyglądała na przestraszoną.
            Słońce wyglądające zza chmury delikatnie oświetlało niewielką kotlinkę. Kwiaty powoli zaczynały kwitnąć, rozchylając kielichy w stronę błękitnego nieba. Fioletowe i czerwone tulipany kołysał wiatr, targający drobnymi płatkami różnokolorowych bratków, wyrastających tuż obok. Pachniało latem. Ostry zapach berberysów i azalii przyjemnie napływał do nosa oczarowanej Bry. Czuła też świeżość soczysto zielonej trawy, słyszała odległe, radosne śpiewy ptaków, które przysiadły na gałęzi obok. Nad nią górował tata. Nareszcie zabrał ją na wycieczkę!
            – Tatusiu, a kiedy będę umiała robić dziury w ścianie? – spytała Bra bez skrępowania.
            – Skąd mam wiedzieć? – warknął Saiyanin, zirytowany spokojem córki. Wolałby płacz i strach. Wytłumaczyłby, że nie przyszedł wcale do jej pokoju, a była to po prostu matka w przebraniu. Zamierzał dodać też jak nie znosi wszelkich zabaw. Widząc uśmiechniętą, pełną ufności twarz dziecka, nie mógł zacząć. Przeklął w myślach.
            – Tatusiu, zobacz, zobacz. – Bra podeszła bliżej, szarpiąc ojca za nogawkę jedną ręką, a drugą machając bez opamiętania. – No, zobacz. Szybko! – Wyciągnęła dłoń przed siebie, formując w dłoni jasnoniebieską, prawie przezroczystą kulę energii. – Widzisz? Widzisz, tatusiu? – Podskoczyła z radości, pokazując mu wszystkie zęby w szczerym uśmiechu. – Kula znikła.
            – Widzę – burknął Saiyanin. Wciąż czuł złość na Bulmę, ale w tym momencie nie potrafił ukarać za to Bry. Patrzyła na niego swoimi błękitnymi oczami pełnymi ufności. Miała pewność, że nie spotka jej nic strasznego. Jak to możliwe, że bezgranicznie mu wierzyła? Vegeta nie rozumiał tego fenomenu, czuł dziwne zażenowanie, a jednocześnie przyjemne ciepło na sercu.



***
            Trunks ubrał luźną koszulkę w kratkę i naciągnął jeansy, walcząc z ociekającymi wodą włosami. Włączył suszarkę zamontowaną nad lustrem w łazience. Fioletowe kosmyki latały na wszystkie strony, łaskocząc kark i twarz. Nie zwracał na to uwagi, myjąc zęby.
             To dlatego ojciec zadawał tak dziwaczne pytania… Rany, podejrzewałem go… Myślałem, że naprawdę wyraził zgodę na zabawę lalkami… Byłem idiotą… Ostro mi dziś przyłożył… No ale nic dziwnego, matka przesadziła. Mogła chociaż mnie uprzedzić, wtedy nie doszłoby do tego wszystkiego… Nie wiem, czy chciałbym ją kryć i narażać skórę dla takich głupot. Teraz ojciec pewnie znienawidzi Brę. Wracać tam? Nie, jeszcze oberwę. Niech matka sama sobie radzi.
            Trunks dotknął czubka głowy. Włosy uznał za suche, więc zapiął guziki koszulki, pomijając ostatnie dwa, wyszedł z łazienki, ubrał adidasy i zapakował kapsułkę. Ten przenośny dom nie pierwszy raz okazał się przydatny. Powoli wzleciał w powietrze, zmierzając w kierunku apartamentu Maxa, gdzie zapewne imprezowała cała klasa razem z Delią. Musiał ją zobaczyć. Tym razem bez robienia z siebie idioty.
            Wciąż pamiętał sytuację w szkole sprzed kilku dni.
            Zerknął na nią przelotnie – kolejny raz tego popołudnia. Delię Blue przeniesiono do jego klasy w poprzednim tygodniu. Wszyscy ją wtedy poznali, a on dopiero dziś się przedstawił, bo z powodu treningu opuścił sporo lekcji. Siedziała w ławce obok nie podnosząc oczu, co jakiś czas robiąc notatki. Powinien wziąć z niej przykład, ale nawet nie słuchał nauczyciela.
            Delia była drobnej budowy, ubrana w obcisłą bluzkę podkreślającą obfite kształty, emanowała trudnym do określenia spokojem. Sprawiała, że miał ochotę bez jakichkolwiek wyjaśnień wziąć ją za rękę, wylatując przez okno sali, aby zobaczyć, jak się uśmiecha. Całowałby ją w powietrzu, a później… Przełknął ślinę na myśl o intymnym zbliżeniu. Wciąż siedzieli w klasie.
            Płomiennorude kosmyki włosów opadały na zielone oczy, dotykały powierzchni książki, pachniały niczym łąka pełna kwiatów. Tak przynajmniej uważał Trunks, odurzony bliskością dziewczyny, która zawróciła mu w głowie, kiedy tylko ją zobaczył.
            – Dasz mi swój numer? – szepnął z uśmiechem. Próbował nadać głosowi swobodny ton, ale miał wrażenie, że zabrzmiało to jak gorąca prośba fana o autograf.
            – Nie mam przy sobie telefonu… A nie znam na pamięć. – Delia ledwie na niego spojrzała. Nie mógł zrozumieć dlaczego tak go lekceważy; w dodatku przyjście bez komórki do szkoły uważał za nieco dziwne i zbyt podobne do wymówki. Rozbrzmiał dzwonek ogłaszający przerwę i dziewczyna kilkoma szybkimi ruchami zapakowała szkolne przybory do torby. – Po weekendzie, dobrze?
            – Jasne, nie ma problemu, ja nie mógłbym nie wziąć…
            – Wybacz, trochę się spieszę. – Posłała mu wymuszony, przepraszający uśmiech, i odeszła bez pożegnania, znikając w tłumie uczniów. Stał przez chwilę bez ruchu, pierwszy raz spławiony przez dziewczynę. Był w szoku.
            – Co tam, Trunks? – Przyjacielskie uderzenie w plecy wyrwało go z otępienia. – Już zaprosiłeś Blue na randkę?
            – Taa – mruknął bez entuzjazmu pół-Saiyanin, odwracając twarz w kierunku Derica Soli. – Jakaś ona dziwna, średnio w moim typie – skłamał. Powoli odzyskiwał utracony animusz. Znał Derica od dwóch lat i niejednokrotnie wpadali we wspólne tarapaty. 
            – Kogo ty chcesz nabrać, co? – Deric patrzył na niego wyczekująco. – Widzę, jak na nią lecisz. I nic dziwnego! – Mrugnął porozumiewawczo. Wyszli z sali, rozmawiając lekko podniesionymi głosami, aby usłyszeć się w tym hałasie. Liceum imienia Rendila Fleeta I było największą elitarną placówką w Zachodniej Stolicy. – Niezła laska, a jak ubrana, kurde, widziałeś ten dekolt… No pewnie, że tak, siedziałeś obok i całe zajęcia nie robiłeś niczego poza wgapianiem oczu w te dwie krągłości, co? Gdzie ją zaprosiłeś?
            – Nigdzie, poszła sobie, idioto – odparł trochę zbyt ostro Trunks, zirytowany paplaniną kolegi. Może Delia też zauważyła te nachalne spojrzenia w trakcie zajęć i dlatego wolała nie podawać telefonu? Pewnie uznała go za natarczywego typka.
            – Spławiła cię? – zapytał z niedowierzaniem Deric. – Serio?!
            – Nie proponowałem spotkania, jak już musisz wiedzieć. – Trunks usiadł na ławce, robiąc miejsce koledze. Wyjął z kieszeni najnowszy telefon, jaki istniał na rynku, odruchowo przeglądając portale społecznościowe, na których miał konta. Wszyscy pisali o imprezie u Maxa, a on już wcześniej był zaproszony do Gotena.
            – A masz to w planach?
            – Jeszcze dziś ją wyrwę – zadecydował.
            – No, to zobacz, kto tam stoi. – Deric machnął ręką w kierunku szkolnej gabloty z rozkładami zajęć.
            Trunks przełknął ślinę. Nie było już odwrotu. Wstał i podszedł do Delii.
            – Hej, wiesz…
            Spojrzała na niego zaskoczona, unosząc do góry lewą brew. Milczała. Czuł, jak traci pewność siebie, powoli przestając wierzyć w pozytywny wynik tego przedsięwzięcia. Musiał mieć naprawdę zły dzień, skoro urok osobisty w tym momencie nie zadziałał.
            Nigdy wcześniej żołądek nie podchodził mu do gardła, a kolana nie miękły. Potrafił stać naprzeciwko groźnego Buu bez strachu, lecz Delia sprawiała, że zapominał, jak odważnym jest wojownikiem. Wszystkie inne dziewczyny traktował z góry, a ona stanowiła wyjątek. Sam nie wiedział, dlaczego, i powoli odczuwał z tego powodu irytację.
            – Chciałabyś gdzieś… ze mną wyjść? – sformułował dość niezgrabne pytanie, stojąc niemalże na baczność.
            – Niby gdzie?
            – No… gdziekolwiek – odparł Trunks, nie wiedząc czy przyjąć to za zgodę.
            – Myślałam, że… Nie, dzięki, nie mam na to czasu. – Dziewczyna odgarnęła kosmyki włosów za ucho, rzuciła mu ostatnie, pozbawione emocji spojrzenie, i odeszła. Ponownie bez pożegnania. Przegrał. Najpierw bitwę, później wojnę. 
            Wylądował kilkanaście metrów od rezydencji Reedsów, idąc w tamtym kierunku z mocnym postanowieniem ignorowania Delii Blue. Skoro go nie doceniła – jej strata. Niech żałuje. Miał zamiar poznać bardziej przystępną dziewczynę lub zabawić się w towarzystwie kogoś ze szkoły. Żadna laska nie będzie psuć mu dni samym istnieniem.
            Nacisnął dzwonek do drzwi, przybierając lekko znudzony wyraz twarzy.



***

            Cichy sygnał telefonu przerywał ponurą ciszę, która panowała w posiadłości Briefsów. Dziedziczka fortuny stała wciąż w takiej samej pozie, zgarbiona i mocno ściskająca słuchawkę przestarzałego modelu Wixa. Czekała zbyt długo, czując narastającą wściekłość, i planując polecieć do Chi-Chi samolotem. Może cała rodzina spędzała ten słoneczny dzień na dworze, więc nie mieli nawet jak usłyszeć telefonu.
            Już, już miała zrzucić aparat na podłogę, kiedy…
            – Witaj, Bulmo. – Promienny głos koleżanki był niczym wybawienie. Mocny ucisk na żołądku trochę zelżał.
            – Chi-Chi, nie ma czasu…! Musisz… wezwij Goku! Daj mi go do telefonu, szybko!
            – Goku poleciał z dziećmi na wycieczkę, właśnie odprowadzałyśmy ich z Vi…
            – Lećcie za nimi! – przerwała zirytowana Bulma. – Chodzi o życie Bry, błagam, zatrzymaj go!
            – Rozumiem, poczekaj chwilę.
            W głosie Chi-Chi brzmiało zdecydowanie i pewność, że wszystko będzie dobrze. Lecz nic nie jest w stanie uspokoić przerażonej matki, która nie wie, co z jej dzieckiem. Znowu musiała czekać. Obgryzła do krwi wszystkie skórki u obu rąk, walcząc z histerycznymi łzami wypływającymi mimowolnie spod półprzymkniętych powiek. Czuła, że za chwilę eksploduje od natłoku uczuć. Złość, strach i żal nie były bezpieczną mieszanką.
            W momencie usłyszenia głosu Goku, rozkleiła się na dobre. Przyjaciel skorzystał z techniki KI-teleportacji, pozwalając jej płakać na swoim ramieniu. Objął delikatnie jedną ręką, z powagą słuchając opowiadanej historii.
***
            Malutka dłoń Bry trzymała skrawek nogawki Vegety.
            W kotlinie panował przyjemny spokój, lekki wiatr muskał twarze, odgłosy natury pozwalały na wyciszenie. Vegeta rzadko wychodził z domu i nie przypuszczał, jak bardzo mu tego brakowało. Dawniej podróżował po kosmosie, odwiedzał różne planety, stale mając kontakt z naturą. Odkąd zaszył się w kapsule treningowej, zapomniał o możliwości korzystania z dobrodziejstw przyrody.
            – To nasza skrytka do trenowania? – Bra z przejęciem patrzyła na rozległy krajobraz, puszczając w końcu nogawkę ojca. – Tak? Tak, tatusiu?
            – Może. – Vegeta powoli się rozluźnił. Nie chciał burzyć idealnego świata córki, a jej bezpośredniość i lekkość pomogły w trudnej sytuacji. Uznał, że nie może przepuścić okazji do utarcia nosa Bulmie i wpadł na pomysł, jak tego dokonać. Wiedział, że nie odepchnie od siebie Bry, tak jak zrobił to kiedyś z Trunksem. Nie zamierzał zniżać się do poziomu zabawiania pięciolatki, ale postanowił nie przekreślać tego, co robiła z nią Bulma w jego ciele. Dziecko i tak nie zrozumiałoby zawiłości danej sytuacji, a on wolał na razie nie poznawać szczegółów, bo wtedy mógłby zmienić zdanie.
             Chrzanić to! – pomyślał, siadając wygodnie na miękkiej trawie. Od razu poczuł ostrą woń kwiatów rosnących w pobliżu. Wykrzywił usta w grymasie niezadowolenia. Mocny zapach drażnił nos i przemawiał na korzyść blaszanej kapsuły. Ale teraz musiał opracować plan działania, do tego zaś potrzebował pomocy Bry.
            – Tatusiuuu, a czemu ty się nie uśmiechasz? – zapytała poważnie dziewczynka.
            – Bo jestem Saiyaninem.
            – A co to Saj… nin? Czy to zawód taty? Co to robi?
            – Nie, to rasa. Ty jesteś Ziemianką… Właściwie, pół-Ziemianką, pół-Saiyanką, a ja pochodzę z innej planety. – W duchu Vegeta uznał to za dość zabawne: ze spokojem tłumaczył pięciolatce rzeczy, których pewnie zupełnie nie rozumiała, a gdzieś tam, daleko stąd, Bulma odchodziła od zmysłów, pragnąc ich odnaleźć, i oczekując najgorszego.
            – Tata to kosmita?!
            – Tak.
            – Wiedziałam! Dawno to wiedziałam!
            Nieoczekiwane okrzyki radości trochę go zaskoczyły. Wiadomość tego typu nie powinna być przyjęta przez dziecko z ekscytacją i wesołymi iskierkami, które wyraźnie widział w jaśniejących oczach córki. Patrzyła z podziwem, co wywołało u niego samozadowolenie. Nigdy nie przypuszczał, że ten bachor to nie tylko chodząca irytacja i wieczny płacz.
            – Tatuś jest księciem takiej fajnej planety, od dawna to wiem. – Bra, z naturalną dla siebie gracją, przeskoczyła wyciągniętą na trawie nogę Vegety, siadając tuż obok niego. Oparła się o umięśnione ramię bez skrępowania. Obserwowała chmury leniwie sunące po błękitnym niebie.
            Vegeta prychnął. Już dawno przestał marzyć o powrocie do książęcego życia, panowaniu nad ludźmi, zasiadaniu na tronie. Postanowił zignorować bliskość Bry, chociaż czuł się trochę zażenowany i spięty. Dlaczego ten dzieciak musiał podchodzić tak blisko? Wciąż nie mógł przywyknąć do swobodnego zachowania dziewczynki. Z Bulmą łączyła go namiętność, więc po przełamaniu początkowej niechęci do czułych gestów, każdy dotyk tłumaczył sobie jako wstęp do seksu.
            Takie delikatne samooszukiwanie pomagało w przełamywaniu barier i zanim zauważył – przestało go irytować przytulanie, trzymanie za rękę i przelotne pocałunki nie zapowiadające nic więcej.
           – Jakiej planety, co? – nawiązał do wypowiedzi Bry, zastanawiając się, ile Bulma jej naopowiadała.
            – No, z trzema wulkanami! – wyjaśniła mała takim tonem, jakby musiała tłumaczyć, co takiego świeci na niebie i jest żółte.
            Dobrze wiedział, że na ojczystej planecie nie istniały żadne wulkany, a już na pewno nie wspominał o tym Bulmie. Bra musiała zmyślać.
            – Bo tatuś był kiedyś małym księciem… Od razu mówiłam to mamie… Ale to ja jestem Różą, prawda?
            Vegeta prychnął, wykrzywiając się w grymasie podobnym do uśmiechu. Nie rozumiał, co wygaduje jego córka. W myślach kształtował już plan, który pozwoliłby mu odegrałby się na Bulmie.
***
            – Sieeema. – Max uścisnął rękę Trunksa, zapraszając zamaszystym gestem do środka. Musiał zapewne pić coś mocniejszego, bo uśmiechał się głupkowato i przesadnie przeciągał wyrazy. – Zapraaaaszam.
            Trunks wyminął gospodarza, nie zwracając uwagi na pytania. Miał dziś nie przychodzić, w szkole kilka razy odmawiał zasłaniając się inną imprezą. A jednak stał w salonie Maxa, wśród kolorowego tłumu ludzi z klasy oraz znajomych z widzenia.
            Doskonale znał wszystkie pokoje, bywał tu dość często i bardzo dobrze pamiętał także kuchnię, w której całował Nixę, koleżankę ze szkoły, na poprzedniej posiadówce. Nowoczesny, krzykliwy styl zachęcał do imprez. Zamiast paneli, podłogi pokrywał podświetlany parkiet. Najczęściej w połowie zabawy gaszono światło i tańczono w półmroku.
            Gładkie w dotyku ściany przypominały klubowe. W przedpokoju wisiało zdjęcie księżyca i Ziemi, w salonie zaś hawajskie plaże z widokiem na morze i kilkoma stolikami, na których stały rozmaite drinki. Nikogo to nie dziwiło. Rodzice Maxa uwielbiali podróże, dzieci nigdy nie chcieli, a kiedy „niechcący” na świat przyszedł syn, nie zrezygnowali z szalonego życia.
            Trunks wszedł do salonu, witany zewsząd przez bliższych i dalszych znajomych. Każdy przynajmniej kojarzył go z widzenia. Zawsze zajmował pierwsze miejsca w zawodach sportowych, niezależnie od tego, czego dotyczyły.
            Gospodarz wzniósł toast za jego przybycie. Ktoś wcisnął mu w rękę kieliszek, a on wypił bez skrzywienia. Dookoła na nowo rozbrzmiały przerwane rozmowy. Trunks dyskretnie wypatrywał w tłumie Delii, lecz panujący tu półmrok nie pozwalał na dojrzenie drobnej sylwetki.
            Podszedł do szwedzkiego stołu, zjadając czekoladową biedronkę. Nikt nie kontrolował Maxa i czasami Trunks myślał, że też chciałby wyjazdu rodziców z Brą, aby móc urządzić niezapomnianą imprezę w domu. Jak na razie urodziny wyprawiał w klubach, a do mieszkania nikogo nie zapraszał. Nie chciał, aby matka nieoczekiwanie podrzuciła mu Brę przy kolegach z tekstem „posiedź z nią trochę”. Nie miał zamiaru zapoznawać ojca ze znajomymi, bo nie wiedział, czy nie usłyszy słynnego „idziemy trenować”. Miał wrażenie, że został niewolnikiem ich rozkazów, których nie powinien w żaden sposób złamać. Bezwiednie zacisnął pięści. Koniec z tym wszystkim! Nie będą mu…
            – Masz chęć na drinka?
            W jednej chwili powrócił do rzeczywistości. Wzburzenie minęło, a on miał przed sobą cały wieczór i sporą część nocy. Wystarczy wrócić o drugiej, pospać trochę i wstać na poranny trening z ojcem.
            – Jasne. – Posłał uśmiech w stronę Nany Bree, a ona odpowiedziała tym samym.
            Koleżanka z klasy wyglądała na starszą niż w rzeczywistości. Mocny makijaż dodawał lat i powiększał fioletowe oczy. Ubrała obcisłą, krótką sukienkę z dekoltem, a włosy upięła z tyłu, luźno puszczając po bokach kilka kosmyków.
            – Nie spodziewałam się, że przyjdziesz. – Nana podała mu przygotowany napój. Granatowy płyn przypominał wódkę zmieszaną z blue curacao.
            – To za spotkanie. – Wzniósł do góry drinka, delikatnie stukając swoją szklanką o tą trzymaną w rękach dziewczyny. Upili po łyku. – Fajnie, że dolałaś lemoniady. Jest pyszny!
            – Smakuje ci? – Nana powoli oblizała czerwone wargi, zmywając z nich resztkę błyszczyka. Z tego, co Trunks pamiętał, niedawno zakończyła związek z chłopakiem o kilka lat starszym. – Jego nazwa brzmi Blue Heaven.
            – To istne niebo, serio. Nie mógłbym pić go za długo, przyzywa mnie z dna. – Szybkim ruchem Trunks opróżnił szklankę, z zadowoleniem obserwując, jak Nana się śmieje.
            – Chciałbyś jeszcze trochę tego nieba? – Bree lewą ręką sięgnęła do włosów, okręcając jasny pukiel na palcu. – Ale nie ma więcej lemoniady, ostatni drink jest tutaj. – Wskazała na trzymaną literatkę. W tle leciał remiks piosenki „Supergirl” Anny Naklab.
            Trunks zrobił krok do przodu. Lekko pochylił głowę, będąc zaledwie o kilka centymetrów od twarzy Nany. Czuł delikatną mgiełkę znanego owocu, którego nie potrafił sobie przypomnieć.
            – Pachniesz niebem – wyszeptał.
            – To truskawki. – Nana z wyczekiwaniem patrzyła mu w oczy.
            – Uwielbiam truskawki. Ale ty… na pewno jesteś od nich słodsza. – Rozpoczął pocałunek, odstawiając szklankę na stół. Przejechał językiem po wargach Nany, położył rękę na jej talii, przyciągając bliżej, obejmując, zatracając się w fioletowym niebie. Chciała tego. Pieszczotliwym ruchem wsunęła mu palce pod włosy. Nie zwracali uwagi na otoczenie. Kilka osób już zaczynało rozmawiać na ich temat. Trunks przycisnął szczupłe ciało Nany do swojego.
        
            – Zatańczymy? – zapytała Bree, pozwalając mu tym samym ochłonąć. – Wszyscy się na nas gapią – dodała mu do ucha, zarzucając ręce na szyję.
            – Pewnie myśleli, że za chwilę zdejmiemy ubrania – odparł lekko wojownik, wyszczerzając do niej zęby. Poprowadził na środek parkietu i zaczęli tańczyć.
            Nana posłała mu rozbawione spojrzenie.
            – Takie atrakcje po imprezie – powiedziała swobodnie, jakby rozmawiali o spacerze.
            Trunks z radością przyjął to zdanie, kolejny raz okręcając partnerkę. Kiedy kątem oka zauważył stojącą przy stoliku z przekąskami Blue, postanowił to zignorować. 
***
            Słońce schodziło coraz niżej, przemieniając się w pomarańczowy, lekko rozmazany kształt błyszczący na błękitno-różowym niebie. Soczysta zieleń trawy przybrała ciemniejszy odcień. Pobliskie jezioro odbijało pojedyncze chmury sunące leniwie po idealnym odbiciu, niezmąconym najlżejszym wiatrem.
            Pod drzewem o rozłożystych gałęziach siedział Vegeta z córką, właśnie rozpoczynający rozmowę, co do której miał spore wątpliwości.
            – Posłuchaj uważnie.
            – Zawsze słucham tatusia.
            – Zagramy w przedstawieniu, co…
            – Naprawdę?! – krzyknęła rozemocjonowana Bra, aż złapała Vegetę za przód koszuli, patrząc mu prosto w oczy z nieskrywaną radością. Wybuch tych pozytywnych uczuć zaskoczył księcia do tego stopnia, że zapomniał upomnieć córkę odnośnie właściwego zachowania.
            – Taa – mruknął mniej niechętnie niż powinien. – Na moich zasadach… Wiesz, co to zasady?
            – Tak, wiem. – Mała pokiwała głową.
            Jasne – przemknęło przez myśl Vegecie, ale postanowił kontynuować wywód.
            – Powiem ci, co masz robić, i wykonasz to bez sprzeciwu, rozumiesz?
            – Okej – zgodziła się Bra ze swobodą tak często widywaną u Trunksa.
            – Musimy zrobić Bulmie… czyli twojej matce, żart.
            – Taki śmieszny?
            – Powiedzmy. – Vegeta wolał nie przyznawać, że ten dowcip miał czarny humor i jedyną reakcją jego żony będzie wściekłość i płacz. Mała wspólniczka nie musiała o tym wiedzieć. – Ty musisz tylko udawać nieprzytomną. Umiesz to robić?
            – Pewnie. – Bra posłała mu wesoły uśmiech, lecz w następnym momencie zmarszczyła nos. – Tatusiu, ja nie rozumiem tego żartu.
            – Nie trzeba – odparł zadziwiająco łagodnie Saiyanin. – Pomalujemy cię na czerwono i…
            Nagle tuż przed nimi znikąd pojawił się Kakarotto. Spojrzał na nich zaskoczony i niepewny, co powinien zrobić.
            – Kakarotto! – warknął Vegeta, zrywając się z ziemi. Stanął tuż przy dawnym wrogu, wykrzywiając wargi w grymasie niezadowolenia. – Co ty tu robisz? Zawsze musisz przychodzić nieproszony?
            – Dzień dobry, wujku – rzuciła Bra zza pleców ojca, zręcznie wstając i podchodząc bliżej.
            – Oj, bo widzisz, Vegeta… Yyymm… Bulma mnie tu przysłała… Eee... Chyba już pójdę, skoro…
            – Poczekaj. Powiem ci, o co chodzi – oznajmił Vegeta z nieprzeniknionym wyrazem twarzy. Skoro ten idiota przyszedł tu wtrącać się nie do swoich spraw, to powinien oberwać.
            – O, dzięki! Chętnie posłucham.
            – Polećmy gdzieś dalej, żeby nie gadać przy niej. – Vegeta wskazał niedbałym ruchem na córkę. – Poczekaj tu, Bra.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz