sobota, 4 kwietnia 2020

3. Dojrzewanie

Rozdział, w którym Vegeta rozmawia z Goku i przygotowuje Brę do przedstawienia. Trunks imprezuje z kolegami oraz Naną, gdy odwiedza go nieoczekiwana osoba...


 _________
 
 
            Vegeta zwolnił przed lądowaniem i Goku opadł na trawę pierwszy. Znajdowali się w niewielkim zagłębieniu terenu. Otaczały ich krzewy ognistoczerwonych berberysów.
            – Co takiego nagadała ci Bulma?
            – Eee… – Son podrapał się w tył głowy, a na jego twarzy zagościł wymuszony, nieco głupi uśmiech.
             – Odpowiadaj!
            – Bra zniknęła i martwiła się o nią, wiesz jak to z kobietami…
            – Myślisz, że ci uwierzę, Kakarotto? – Vegeta mierzył dawnego wroga chłodnym spojrzeniem. – Zawsze byłeś kłamcą.
            – Oj, no nie bądź dla mnie taki. – Goku zrobił dwa kroki do przodu. – Powiedz mi tylko, co mam przekazać Bulmie, bo widzisz, w jakiej jestem sytuacji. – Rozłożył bezradnie ręce i uśmiechnął się zachęcająco.
            – Biegniesz na każde skinienie Bulmy, jakbyś wciąż miał nadzieję na coś więcej.
            – Jakie więcej?
            – Przystawiasz się do niej, kretynie – syknął Vegeta. – Nie myśl, że będę…
            – Nie, nie – przerwał Son, zaczynając nerwowo gestykulować rękami. – Źle to…
            – Zamknij się. – Jedno zdanie Vegety skutecznie uciszyło Goku. – Nie będę tolerował twoich wizyt u Bulmy. Zapisz to sobie w tym pustym łbie. Zrozumiałeś?
            – A ja myślałem, że porozmawiamy po przyjacielsku – zaczął zrezygnowanym tonem Goku.
            – Ty nie potrafisz myśleć, Kakarotto. – Vegeta nie powstrzymał kpiącego uśmieszku, który wypłynął na jego usta.
 



            – Jesteś taki niemiły! – Goku westchnął. – No nic, w takim razie…
            – Teleportuj mnie do Bulmy, a sam jej wszystko wyjaśnię – powiedział Vegeta rozkazującym tonem. Nie sądził, aby Kakarotto w jakikolwiek sposób podrywał jego żonę, ale wolał trochę postraszyć, żeby w przyszłości takie sytuacje nie miały miejsca.
             – O, tak byłoby dobrze… A Bra?
            – Dam jej znać zwiększając KI, zrozumie, że ma jeszcze poczekać. – Vegeta włączył pierwszy poziom.
            – Zrozumie? – Son wyglądał na zaskoczonego.
            – Nie jest tak tępa, jak twoje dzieciaki.
            – Ej, bez takich, dobrze? – Goku przybrał poważny wyraz twarzy i pogroził wskazującym palcem.
            – Nie pajacuj. Przenieś mnie do Bulmy.
            – Chwila, muszę się skupić, a ty połóż mi rękę na rami… – Goku przerwał w pół słowa.
            – Zawsze byłeś zbyt ufny, Kakarotto – mruknął Vegeta, patrząc na niego z góry. Opuścił rękę, którą zadał mocny cios w kark. – Tylko dziecko dwa razy nabierze się na ten sam podstęp – rzekł, nawiązując do sytuacji sprzed walką z Buu.
            Wrócił do Bry, postanawiając działać jak najszybciej. Ktoś mógł zainteresować się długim oczekiwaniem na powrót Goku.
            – Gdzie wujek?
            – Odleciał.
            – A czemu nie przyszedł mi pomachać? I czemu tatuś ma przede mną tajemnice?
            Upierdliwy bachor – skomentował w myślach Vegeta, nie mając zamiaru tłumaczyć się przed sześciolatką.
            – Posłuchaj, Bra, teraz…
             – Ale tatusiu – przerwała swobodnie dziewczynka. – Czemu wujek Goku ma z tobą tajemnice?
            – Nie ma żadnych tajemnic.
            – To dlaczego nie rozmawialiście przy mnie? – zapytała sprytnie Bra, łapiąc się pod boki. W oczach zajaśniała wyraźna podejrzliwość.
            – Kakarotto nie…
            – Czemu tatuś mówi „Kara… totto” na wujka Goku?
            – Wujek Goku – jadowicie zaakcentował Vegeta, dopiero po chwili uświadamiając sobie, że Bra nie zrozumie ironii – chciał, abyś nazywała go Kakarotto. Właśnie o to mnie błagał, kiedy polecieliśmy na bok.
            – Naprawdę? – Bra rozszerzyła oczy.
            – On uwielbia to imię.
            – Tatuś nie zmyśla?
            – A wyglądam na takiego?
            Bra przez chwilę mierzyła ojca poważnym spojrzeniem.
            – Pamiętasz, o czym ci mówiłem przed przybyciem Kakarotto? – zapytał Vegeta.
            – Tak. – Mała ze skupieniem pokiwała głową.
            Słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Lekki wiatr delikatnie rozwiewał pąki kwiatów, a kilka płatków z wiśniowego drzewa zasypało łąkę, na której stał Vegeta z córką. Dwa bladoróżowe płatki opadły na włosy dziewczynki. Cykady rozpoczęły głośniejszy koncert. Roje muszek przyfrunęły w pobliże jeziorka. Czerwona łuna ozdabiała gładką toń wody. Wieczór przesycony był ciężkim zapachem kwiatów.
            – Będziesz wiedziała, co robić? Powtórz, co mówiłem.
            Vegeta miał nadzieję, że ten dzieciak odziedziczył po nim chociaż część inteligencji.
            – Przychodzimy, malujemy mnie na czerwono farbami i ja leżę udając, że śpię – wyrecytowała Bra z pewną siebie miną. – Tatusiu, a po co farba?
            – Nie będziesz leżała… Potrzymam cię za koszulkę, a ty masz być cicho i nie otwierać oczu. Za chwilę to przećwiczymy.
            – Próba generalna?! Już?!
            – Zamknij oczy – nakazał Vegeta, a kiedy wciąż rozemocjonowana Bra spełniła polecenie, podszedł do niej i złapał za tył koszulki. Zawisła bezwładnie trzymana w powietrzu jedną ręką Saiyanina.
            – Ile to potrwa? – zapytała niemal od razu, co wywołało poirytowane prychnięcie ze strony Vegety.
            – Ciszej, Bra.
            – Dobrze, tatusiu.
            – Masz być zupełnie cicho.
            – Oki-doki.
            – Bra, przez chwilę masz być cicho.
            – Dobrze.
             Głupia smarkula – warknął w myślach Vegeta, nie będąc pewnym, czy jego plan wypali. Musiał pierwszy zamilknąć, co nie napawało zadowoleniem. Bra wytrzymała minutę.
            – Tatusiu, a ile to potrwa? Niewygodnie mi w nóżki. I w ręce, głowa boli – zaczęła niemiłosiernie się wiercić. Vegeta miał wielką chęć wyprostować dłoń i upuścić małą marudę na ziemię. Ale musiał to przecierpieć. Odstawił ją ostrożnie i przeklął w myślach. Tłumaczenie czegokolwiek takim niezdyscyplinowanym dzieciakom wykraczało poza granice jego cierpliwości.
            – Dopiero jak Bulma weźmie cię na ręce, możesz zacząć gadać. Inaczej zepsujesz przedstawienie. Tego chyba nie chcesz.
            – Nie, tatusiu, ale ja nie wiem, o co chodzi w tym przedstawieniu.
            – Nie musisz.
            – Ale ja nie rozumiem tegooo… Uguuu… – Bra zrobiła zamyśloną, smutną minę. – Jak mam dobrze grać, jak nie wiem, czemu. Nie zagram, jak…
            – Dobra już. – Vegeta machnął ręką. – Słuchaj, bo nie powtórzę. To będzie po to, aby Bulma… twoja matka… pomyślała, że walczyłaś z potworami.
            – A jaki tytuł?
            – Co znowu za tytuł?
            – No, tej bajki.
            – „Wojownik”, pasuje?
            Bra zmarszczyła nos.
            – Jak to „Wojownik”? Jestem dziewczynką, muszę być wojowni… wojo… hm… – Przyłożyła obie zaciśnięte w piąstki ręce do ust i brody, intensywnie myśląc. – Wojowniką!
            – Tak, jakbyś była wojownikiem. – Vegeta zignorował jej wypowiedź. – A jeśli będziesz przekonująca, nabierzesz matkę i pokażesz, że jesteś aktorką.
            – Prawdziwą?
            – Taa. Teraz wszystko jasne?
            – Tak! – Bra posłała ojcu uśmiech. – Będę aktorką-wojowniką.
            – Lecimy. – Vegeta wyciągnął rękę w kierunku córki, a ona zręcznie wspięła się na jego plecy, mocno obejmując szyję. Namierzył energię życiową syna – chociaż była znacznie wyciszona, poznałby ją wszędzie. Szybował w przestworzach czując ciepłe, drobne ręce tuż przy tętnicy.
            Dotarli w pobliże rezydencji, gdzie przebywał Trunks. Vegeta podleciał do pobliskiego parku.
            – Poczekaj tutaj. – Posadził Brę na ławce. – Zaraz wracam. Gdyby ktoś był dla ciebie niemiły, możesz go uderzyć z całej siły w twarz.
 
***
           

            Trunks chwilowo zapomniał o Delii, a zimne drinki pozwalały postrzegać świat w kolorowych barwach. Grał właśnie z kolegami w Sakame. Polegało to na rozdawaniu kart i dobieraniu ich w taki sposób, aby z pięciu kart (w każdej kolejce wyciągali nowe), uzbierać jak najwięcej figur, zanim zrobią to przeciwnicy. Karty można było odkrywać w każdej chwili, nawet na początku rozdania. Ryzyko polegało na tym, że nikt nie wiedział, co mają przeciwnicy i czy lepiej poczekać, czy wyjść już przy dwóch dziesiątkach. Nazwa pochodziła od połączenia słów „sake” i „game”, ponieważ po każdej rundzie przegrani pili tyle kieliszków, ile podobnych kolorów mieli.
            Trunks wspaniale się przy tym bawił i z chęcią wypijał kolejne porcje alkoholu, zwłaszcza że sake używane do gry nie zawierało zbyt wielu procent. Obok niego siedziała Nana, sącząc swojego nowego drinka zwanego Słodką Różą.
            – No nieee – wyjęczał Deric. Odkrył swoje karty z wielkim bólem, bo przegrał z Saichito tylko jednym punktem. Drugi raz pod rząd. – Gdzie tu sprawiedliwość, co?
            – Nie ma sprawiedliwości, ale jest sake – odparł ze śmiechem Trunks, nalewając koledze cztery z pięciu kieliszków. – Pij, pij!
            Deric szybkimi ruchami opróżnił niewielkie szklaneczki, próbując przywołać na usta normalną minę, lecz skrzywione wargi świadczyły o goryczy.
            – Wolne?
            Do stolika podszedł wysoki chłopak z kolczykami w uszach, o dłuższych włosach związanych w kucyk. Mimo ciepła w pomieszczeniu, był ubrany w skórzaną kurtkę z metalowymi ćwiekami na rękawach.
            Trunks nie oderwał wzroku od swoich kart. Wiedział, kto przyszedł, głos Paka był mocno zachrypnięty i ostry, w domu nagrywał amatorskie filmiki z coverów rockowych piosenek, o czym wiedziała cała szkoła.
            – No wiesz, może jak trochę... – zaczęła jedna z dziewczyn, Olia, ale w tym czasie Trunks przesunął się trochę w bok, a w jego ślady poszła również Nana. Teraz na kanapie nie było wystarczającej ilości miejsca.
            – Mogłeś po prostu powiedzieć. – Pak posłał mu zirytowane spojrzenie. Stał z jedną ręką w kieszeni, w drugiej trzymając piwo.
            – Podobno masz problemy ze słuchem. – Trunks przybrał na usta lekceważący uśmieszek. Wszyscy przy stoliku ich obserwowali. – Nie słyszałeś nawet jak twój kumpel zaliczał za ścianą…
            – Dobra, daruj se, nie będę tracił czasu – przerwał mu Pak, odwracając się.
            Trunks sprawnie przeskoczył przez stolik, lądując dokładnie naprzeciwko kolegi z klasy.
            – Straciłeś czas przychodząc tutaj. Nie wiedziałeś, że nikt cię tu nie chce?
            – Co ty w ogóle do mnie masz, co?
            – Wiesz, to przez twoją twarz: jest tak brzydka, że za każdym razem jak cię widzę, mam ochotę rzygać.

            Kilka osób stojących w pobliżu, zaśmiało się. W tle leciała spokojniejsza piosenka i na parkiecie wolno tańczyli przyklejeni do siebie uczniowie.
         – Dobra, wygrałeś. – Pak upił łyk piwa, chociaż ręka mu drżała. Wyminął Trunksa, idąc w kierunku innego stolika.
          – To chyba jasne, Rzygopaku! – Zawołał za nim Trunks i wrócił na swoje miejsce obok Nany.
            – Kurwa, zrobiłeś z niego miazgę. – Deric zagwizdał.
            – Ta ksywka chyba do niego przylgnie – zarechotał Max.
            – Czemu go przegoniliście? – zapytała Olia, dopijając swojego drinka.
            Max i Deric parsknęli śmiechem. Trunks tylko wywrócił oczami.
            – Mówiłem, że mnie mdli na jego widok.
            – Mógł z nami posiedzieć, fajnie śpiewa – mruknęła Olia, wstając od stolika. – Na razie.
            – Pewnie poleciała go pocieszać – skomentował Deric, wodząc wzrokiem za odchodzącą dziewczyną.
            – Ja pierdolę. – Max podniósł karty ze stołu.
            – Na czym skończyliśmy? – Trunks w tłumie zauważył rude włosy, ale nie był pewny, czy należą do Delii.
            – No, to teraz ty, nasz mistrz odporności. – Siedzący obok wojownika Kortez chwycił ze stolika butelkę, nalewając sake do dwóch kieliszków, bo tylko tyle widniało w kartach.
            – Dzięki. – Trunks uniósł kciuk w górę i z uśmiechem wlał do gardła zwartość obu kryształowych naczyń. Dopił też swojego drinka. Wyszczerzył zęby i spojrzał na Nanę, która przed chwilą niby przypadkiem dotknęła jego kolana. Ostatnia butelka została prawie opróżniona.
            – Ej, Trunks, jakiś koleś cię woła! – krzyknął ktoś z tłumu. Wojownik postanowił zignorować głupią zaczepkę, nie miał zamiaru wstawać i szukać idioty, który miał do niego sprawę. Odłożył resztę kart do talii, uważnie obserwując tasowanie Korteza. Delikatnym ruchem pogładził nagie ramię Nany. W zamian przysunęła się bliżej, otaczając go truskawkową słodyczą.
            – Trunks! Jest tu Trunks?! – Kolejny krzyk rozległ się już bliżej i Trunks z irytacją zauważył, że tym razem wszyscy przy stoliku na niego popatrzyli.
            – No kurwa, tu jestem! – odwarknął, wstając. – Co za frajer ma do mnie sprawę? – rzucił w stronę krzyczącego chłopaka.
            – Stoi na korytarzu!
            – Co za kretyn – skwitował Trunks.
            I nagle to poczuł. Skupiony na grze nie odbierał bodźców z zewnątrz, a alkohol skutecznie, w pierwszej kolejności, przytępiał najsubtelniejszy zmysł wyczuwania energii. Trunks zbladł, rozumiejąc, że szybki lot na korytarz nie ma sensu. Wiedział, kto na niego czeka – ojciec.
            Kurwa. Dostanę opieprz – przemknęło przez myśl Trunksowi, kiedy z opanowanym wyrazem twarzy wymijał stolik, zostawiając przy nim znajomych. – Skoro tu jest, to musiał mieć powód... zaraz tak mi przywali, że przelecę przez ścianę i zostanę jeszcze większą atrakcją niż zwykle.
            Próbując zachować spokój, pełen goryczy Trunks wsunął lekko drżące ręce do kieszeni. Wyszedł na korytarz, w każdej chwili oczekując ciosu. Zamknął za sobą drzwi, kątem oka dostrzegając zaciekawione spojrzenia rzucane przez znajomych z salonu.
            Trunks stał przed ojcem w milczeniu, dorównując wzrostem. Zacisnął pięści, napięty do granic możliwości, ale ojciec zabrał głos bez zbędnego powitania:
            – Potrzebuję sztucznej krwi.
            – Co? – Trunks zdębiał. Na krótką chwilę stracił zdolność logicznego myślenia.
            – Ogłuchłeś? Załatw mi sztuczną krew.
            – Ej, wszystko spoko? – Drzwi na korytarz zostały otwarte. Max spojrzał pytająco na Trunksa, w ręku trzymając swoje karty do gry. Zza jego pleców wyglądała spora część osób. 
            – Pogadamy na zewnątrz – zwrócił się Trunks do ojca i nie chcąc słyszeć żadnej zjadliwej wypowiedzi, bez zachowywania pozorów, wzleciał w górę, przelatując nad tłumem w stronę frontowych drzwi, otwierając je kopniakiem. Ojciec poleciał za nim.
           
            ***
            Bra siedziała na ławce, obserwując dwie biedronki wędrujące po brązowym oparciu. Słońce rzucało ostatnie, tęskne spojrzenia na świat, odbijając się łagodnym blaskiem od czerwonych pancerzy owadów. Nastał zmierzch. Upalny, letni dzień dobiegał końca.
            Dziewczynka zwinnym ruchem zeskoczyła na ścieżkę, machając ręką na powitanie dwóm wojownikom.
            – Ostatnio nabrałeś Bulmę, że jesteś zakrwawiony – rozpoczął rozmowę Vegeta.
            – A, no tak, tą sztuczną krwią. – Chłopak wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Kupiliśmy ją z chłopakami w takim nowym sklepie, bo kręciliśmy film o...           
            – Przynieś jedno pudełko – przerwał mu Vegeta. – Tylko szybko.
            – Okej, okej.
            Trunks odleciał z niebywałą prędkością. Wbiegł do środka sklepu „Gadżety Toma”  i wyminął dwójkę ludzi w kolejce.
            – Dam trzy razy tyle za pudełko ze sztuczną krwią. – Rzucił pieniądze na ladę. Sprzedawca rozszerzył oczy ze zdumienia, bez słowa obsługując go poza kolejką. Trunks pochwycił zakup i wybiegł ze sklepu, lecąc już w stronę ojca.
            – Proszę bardzo. – Przesadnie zamaszystym gestem otworzył opakowanie ukazujące czerwony kartonik. Obok leżały też trzy pędzle różnego rodzaju. Nagle zmarszczył brwi. – A tak w ogóle… Po co ta krew…?
            – Nie twój interes. – Vegeta zabrał tylko karton, resztę pozostawiając w rozłożonej dłoni syna. – Nie wracaj do domu przez najbliższy czas.
            – No dobra, dobra. – Chłopak dał za wygraną, wznosząc się do góry. Nagle poczuł mocny uchwyt na nadgarstku i zobaczył, że w powietrzu obok niego szybuje Vegeta.
            – Co ty sobie myślałeś, gówniarzu? – Szarpnął syna za rękę, boleśnie ściskając.
            – Nie wiedziałem od początku o zamianie ciał – mruknął Trunks, rozumiejąc aluzję do dzisiejszego popołudnia..
            – Gdybyś wiedział, nie traktowałbym cię tak łagodnie. – Puścił mu nadgarstek, który Trunks automatycznie rozmasował.
            – Trochę przegiąłem w tej kapsule – wydusił z trudem.
            – Policzę się z tobą podczas treningu. A teraz zjeżdżaj, zanim zmienię zdanie.
            – Jasne. – Trunks odleciał, a głowę zaprzątały mu różnego rodzaju pomysły, w jaki sposób ojciec zamierza wykorzystać sztuczną krew.
 __________________________________________________________
Rozdział został dodany na bloga (www.vegeta-i-bulma2.blog.onet.pl) 21 czerwca 2016 roku, jednak z powodu usunięcia bloga przez onet, musiałam dodać ponownie na tej stronie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz