_________
Vegeta bez
słowa skierował kroki w stronę pulpitu zarządzającego kapsułą. Wyłączył
przyciąganie i otworzył podłużną szafkę umieszczoną obok tej z zapasami wody.
– Masz. –
Niespodziewanie rzucił w stronę Trunksa szklaną butelką, który złapał ją
jedynie dzięki nadludzkiemu refleksowi.
– Wow, to
przecież najdroższa whisky.
– Heh, coś
tam jednak wiesz o piciu.
– No pewnie,
przecież ja tak tylko przed matką udawałem – wyjaśnił swobodnie Trunks, czując,
że poprzednie skrępowanie mija. Nigdy nie przypuszczałby takiego obrotu sprawy.
– Czy to oznacza męski wieczór?
– Powiedzmy.
Vegeta bez
słowa otworzył własną butelkę i wypił od razu połowę.
– Tato, z
ciebie to prawdziwy zawodowiec. – Trunks zaśmiał się i odkręcił trzymane w
dłoniach whisky. Wypił trochę i stwierdził, że brakuje mu lodu i coli. Wolał
jednak nie mówić tego na głos, nie chciał wyjść na słabeusza.
– Wtedy na
imprezie… W tym domu pełnym bachorów też piłeś? – Vegeta opróżnił znaczną część
butelki.
– Jasne. –
Trunks zignorował nazwanie swoich kolegów bachorami. Pomyślał, że sytuacja,
którą właśnie przeżywał, idealnie nadawała się do pokazania w telewizji. Ojciec
nakłania niepełnoletniego syna do wspólnego picia alkoholu. – Tato, nie
imprezowałeś nigdy w taki sposób?
– Nie. –
Vegeta jak przez mgłę pamiętał pijackie posiadówki Saiyan z kobietami,
alkoholem i obowiązkowymi zapasami. Ale był wtedy zbyt mały, żeby brać w tym
udział. – Piłem z kilkoma… znajomymi.
– A co
piliście?
– Kazmę,
winkuho albo czysty spirytus zwany w różnych miejscach inaczej. Najczęściej
jednak nie wiedzieliśmy, co znaleźliśmy. – Vegeta przemilczał fakt, że przez to
często chorowali, otruci przez nieznane dla organizmu toksyny. Tylko nadludzka
odporność pozwalała przeżyć.
– A czemu
możemy tak dużo wypić?
– Saiyanie to
rasa potrzebująca wielkich zapasów energetycznych, picie alkoholu jest jedynie
skutkiem ubocznym. Ty pewnie możesz pić mniej. – Wskazał ręką na butelkę
Trunksa, która została opróżniona tylko w połowie.
Chłopak
wzruszył ramionami, bez słowa dopijając cały trunek, jakby miał do czynienia z
sokiem.
Vegeta
wykrzywił usta w imitacji uśmiechu.
Moja krew – pomyślał, dopijając resztę u
siebie. Sięgnął po kolejne butelki.
– Niezłe
zaopatrzenie. – Trunks nie mógł powstrzymać się od komentarza, kiedy zobaczył
szafkę po brzegi wypełnioną najróżniejszymi alkoholami. Nigdy do niej zaglądał,
nie miał pojęcia, że ojciec trzyma w kapsule tego rodzaju zapasy.
– Zobaczymy,
na ile cię stać.
Po chwili
siedzieli na podłodze w pobliżu wysokoprocentowych napojów, w milczeniu pijąc
rum. Każdy skupiony na własnej butelce. Początkowo Trunks nie potrafił przerwać
coraz bardziej nieznośnej ciszy. W końcu sięgnął po kolejną whisky i poczuł
większą śmiałość.
– A po co nam
tyle jedzenia? – zapytał o pierwsze, co przyszło mu do głowy.
– Wymagała
tego przemiana w Oozaru. – Vegeta nie miał już problemów z rozmową. Teraz
siedział obok niego piętnastolatek, który nie potrzebował czułości ani opieki.
Nie musiał uważać na to, co robią, a ich relacja przypominała bardziej
kumpelską.
– Eee… Co?
Ozaro?
Trunks
spojrzał na ojca, marszcząc czoło. Nigdy wcześniej nie słyszał tej nazwy.
– Dawniej
nasz ród potrafił dziesięciokrotnie podwyższać swoją siłę, zamieniając w
ogromną bestię. Do tego potrzebny był ogon i księżyc.
– Ogon? –
Trunks parsknął śmiechem. – Tato, serio miałeś ogon?!
– Heh. – Lewy
kącik ust Vegety uniósł się nieznacznie. – Straciłem go będąc dorosłym i
dlatego nigdy mi nie odrósł.
– A jak ta
bestia wyglądała?
–
Przypominała wielkiego goryla.
– Ale to tak
na serio? – Chłopak wypił trochę whisky, krzywiąc się lekko. W gardle poczuł
ostrość. – Przecież to brzmi jak z kiepskiej bajki dla dzieci.
– Ta kiepska
bajka rozgniotłaby cię jak muchę jednym uderzeniem. – Vegeta upił spory łyk
alkoholu. Posiadał nieograniczony dostęp do barku Briefsów, dodatkowo mogąc
zamawiać nowe trunki, kiedy tylko naszła go na to ochota. Czasami po treningu
lubił powrócić do dawnych czasów chociaż w taki sposób.
– Myślę, że
skoro teraz dużo ćwiczymy... No, to też potrzebujemy sporego zapasu energii,
większego niż przeciętni ludzie.
– Jakiś ty
domyślny – zakpił Vegeta, choć w jego głosie nie było zwyczajnego jadu.
Pili dalej,
opróżniając kolejne butelki.
– A co
robiłeś z ludźmi, którzy cię wkurzali? – Trunks bez skrępowania zadawał ojcu
pytania.
– Zależy w
jaki sposób.
– To jest
jakaś różnica?
– Idiotów i
mięczaków pokonywałem, a najbardziej wkurzającą kobietę poślubiłem. Zrobiłem to
po to, aby móc ją irytować jak najdłużej.
Chłopak
zaczął się śmiać. Uwielbiał luźne podejście ojca do spraw damsko-męskich. Nie
było tu miejsca na romantyczność. Słyszał, że kiedyś mama chodziła z Yamchą i
dopiero spotkanie z Vegetą spowodowało ich zerwanie. Nie znał szczegółów i w
jego oczach urosło to do rangi pojedynku.
– A jaka
była... twoja pierwsza dziewczyna, tato?
– Co masz na
myśli?
– No… taki
ktoś, z kim chodzimy na randki…
– Nie miałem
żadnej na dłużej przed twoją matką – wyznał Vegeta z rozbrajającą szczerością.
– Serio?! –
Trunks aż rozszerzył oczy ze zdumienia, rozchlapując na podłogę trochę koniaku.
– Jak to?
– Saiyanie
posiadali zupełnie inne standardy, niż Ziemianie. – Vegeta nie dodał, że
dotyczyło to głównie wojowników z wyższych sfer. A kiedy rodzima planeta
została zniszczona, nadal nie stosował żadnych zasad.
– Czyli jedna
noc i tyle? – podsumował Trunks z wyraźnym podziwem.
– Heh. Coś w
tym stylu. Ty podobno też z nikim się nie związałeś?
– No jasne,
najważniejsza jest dobra zabawa.
Wymienili wymowne uśmiechy, lecz żaden nie opowiedział o
swojej pierwszej dziewczynie. Pozostawili to w swoich wspomnieniach.
Wiosna
przybyła do Zachodniej Stolicy z nagłym porywem wiatru niosącym słodki zapach
kwitnących szafranów i forsycji. Trunks zajął pierwsze miejsce w zawodach
pływackich dla młodzieży, odbierając na podium złoty medal będący wynikiem
klasowego zakładu. Nie skończył nawet czternastu lat. Tego dnia świętował razem
z kolegami w ogrodzie u Maxa, pijąc pierwsze w życiu piwo i nie odczuwając
żadnej różnicy, nawet po czwartej puszce. Wszyscy pozostali już po jednym piwie
mieli wyjątkowo głupie miny, zataczali się lub nawet wywracali, nie potrafiąc
utrzymać równowagi. A on był tylko zirytowany brakiem reakcji organizmu na
przyjęty alkohol.
Kamuri
Ota stała obok, chichocząc pod nosem i zakrywając usta ręką. Miała piękne dołeczki
w policzkach, a także pełne wargi, które uwielbiał oglądać, wyobrażając sobie
nieprzyzwoite rzeczy, gdy leżał w łóżku nocą. Podszedł do niej, przyciągając do
siebie i przejeżdżając językiem po tych miękkich ustach, a gorycz dwóch
rodzajów piwa wymieszała się z ich ślinami. Pierwszy pocałunek był krótki,
niepewny, ale wywołał u niego nowe uczucie podniecenia, którego nie potrafił
zapomnieć, nawet po skończonej imprezie.
Trunks
dojrzewał i coraz częściej myślał o czymś więcej niż tylko całowanie. Nikt z
jego kolegów jeszcze nie przekroczył tej granicy, o której rozmawiali podczas
chłopięcych spotkań, kiedy wypijali kolejne piwa lub drinki, uważając się za
bardzo dorosłych i fantazjując na temat nagich kobiet oglądanych w Internecie.
Czternaste
urodziny chłopaka zostały uczczone w najbardziej ekskluzywnym klubie w mieście,
do którego zaproszono tylko jego znajomych.
Tamte
urodziny były wyjątkowe. Świadomy mocnej głowy, bez umiaru wlewał w gardło
kolejne litry alkoholu. W pewnym momencie świat zaczął przypominać karuzelę, a
on dostał napadu śmiechu bez powodu, razem z Maxem wspominając po raz dziesiąty
ostatni żart, jaki zrobili wychowawczyni. Z jakiegoś powodu wrzucenie do torebki
męskich majtek uważali za wielce zabawne i nie potrafili przestać o tym gadać.
– O rany,
a mina tej Koniówy… – Max wybuchnął głośnym śmiechem, chociaż tak naprawdę nie
widział reakcji Setsuo na ten dowcip. – Muszę się odlać.
Kiedy
przyjaciel odszedł, Trunks spostrzegł Kamuri sączącą drinka. Ubrana w krótką
spódniczkę odsłaniającą długie nogi, wyglądała bardzo atrakcyjnie. Nagle
podniosła wzrok i spojrzała na niego z uśmiechem. Oblizał wargi, a w ustach mu
zaschło. Podszedł nieśpiesznie, odwzajemniając uśmiech.
– Jak się
bawisz? – zapytał w miarę swobodnym tonem. Często rozmawiali w szkole, a on nie
jeden raz skradał jej pocałunki.
– Fajnie.
– Ota nie odrywała od niego wzroku.
– A co
powiesz na lepszą zabawę? – Trunks zrobił krok w jej stronę, stojąc teraz
dokładnie naprzeciwko.
– Jaką?
– Chcesz
się przekonać?
– No...
dobra.
Wyszli na
zaplecze, gdzie panowała zupełna ciemność. Briefs wolał nie szukać kontaktu,
zapalił sztuczną lampę-hologram za pomocą programu z komórki. Zobaczyli tylko
zarysy pozostawionych tu sprzętów.
– Co
chciałeś mi pokazać? – Kamuri wciąż trzymała dłoń chłopaka.
– Coś
specjalnego. – Pocałował ją, obejmując. Dziewczyna przylgnęła do niego całym
ciałem, co spowodowało szybsze krążenie krwi. Obrazy nagiej koleżanki rozbłysły
w umyśle Trunksa. Podniecenie dało o sobie znać. Prawa ręka zawędrowała pod
koszulkę, dotykając piersi uwięzionych w staniku, który po chwili odpiął, nie
mogąc uwierzyć w możliwość dotykania krągłości, o których marzył po nocach. –
Są cudowne, Kam. – Bawił się nimi przez chwilę, zjeżdżając coraz niżej, aż
dotarł do bioder dziewczyny.
Czas
nagle przyśpieszył, a schowana na zapleczu dwójka dała upust emocjom. Pierwszy
seks był dla Trunksa nowym, niezwykłym doznaniem, chociaż czuł, jak drżą mu
ręce przy wyciąganiu prezerwatywy. Nie mówili nic więcej, lekko onieśmieleni
swoją nagością i pragnieniem zaspokojenia pożądania.
Po tamtych urodzinach zaczęli się spotykać we dwoje, ale
żadne z nich nie nawiązywało do wydarzeń w klubie. Pewnego dnia, zapytany w
klasie o domniemany związek, chłopak spontanicznie odrzekł, że nie łączy ich
nic więcej.
***
Tesal.
Mała planeta z warunkami przypominającymi ziemskie. Młody Vegeta z Nappą i
Raditzem wyszli z kapsuł, wdychając świeże powietrze. Przy każdym lądowaniu
inteligentny komputer powiadamiał ich o atmosferze, co pozwalało przewidzieć,
kiedy należy założyć maskę z tlenem.
– Już
mnie ręka świerzbi, aby komuś przywalić. – Nappa wyglądał na pobudzonego. Wypił
sporo alkoholu w drodze. – I może znajdziemy tu jakieś dobre dziwki, nie?
– Wolę
zabijać – odparł Vegeta. Miał piętnaście lat, nigdy wcześniej nie uprawiał
seksu, a prawdziwą przyjemność odczuwał wypuszczając śmiercionośne pociski.
Wszyscy wojownicy
zazwyczaj osobno spędzali wolny czas na planetach, które odwiedzali. Odlatywali
w różne strony i nie mieli kompanów w zasięgu wzroku. Później wracali do
statku, pijąc przed wejściem lub już na pokładzie. Vegeta początkowo tylko
zabijał i niszczył. Tego dnia zobaczył jednak nagą Tesalkę siedzącą w
drewnianej balii.
Szmaragdowe
włosy opadały na dwie błękitne krągłości, lekko błyszczące od mydlin i wody.
Szczupła figura i delikatne rysy twarzy świadczyły o młodym wieku. Nastolatka.
Krzyczała ze strachu, bo przed chwilą pociskiem KI rozwalił ścianę jej domu.
Kiedy go zobaczyła, chwyciła ręcznik, okrywając nim nagie ciało.
Podleciał
bliżej. Nie potrafił powstrzymać zwierzęcych instynktów, które nim zawładnęły.
Chciał tylko zaspokoić pożądanie, zdobyć ją, przycisnąć do podłogi, rozłożyć
nogi, poczuć gładkość skóry, i mieć tę dziewczynę na własność.
Zleciał w
dół i w niecałą sekundę był już przy niej. Wykręcił do tyłu ręce, nie zwracając
uwagi na gwałtowne protesty. Ręcznik spadł do turkusowej wody z cichym
pluskiem. Tesalka wrzeszczała.
– Zamknij
się – warknął Vegeta, lecz ona go nie rozumiała, skamląc coś w obcym języku,
zupełnie mu nieznanym. Na tej planecie rzadko mówiono w międzygalaktycznym
dialekcie. Dziewczyna dziko wymachiwała rękami, uderzając napastnika łokciami w
brzuch, co nie przynosiło pożądanych rezultatów. Po chwili była już jego, a
Vegeta całkowicie zatracił się w akcie gwałtu, oparty rękami o drewnianą balię,
która głośno trzaskała przy każdym ruchu. Okrzyki młodej Tesalki cichły w miarę
upływu czasu, aż przestała wydawać z siebie jakiekolwiek dźwięki. Upadła na
mokrą ziemię i leżała nieruchomo; tylko delikatne drżenie ciała zdradzało, że
nadal żyje. Vegeta podciągnął spodnie. Odleciał trochę w górę i wypuścił kilka
pocisków KI. Osadę zajął ogień. Błękitne ciało spłonęło żywcem, a ostatni,
bolesny krzyk miejscowej dziewczyny zawibrował cienko pośród gorących płomieni.
Saiyanin
wrócił do statku i zaczął pić. Nie pierwszy raz uśmiercił niewinną istotę,
robił to bardzo często i nie myślał o tych wszystkich ofiarach. Kiedy przybył
Nappa z Raditzem, nie opowiedział im o nowym doświadczeniu. Kolejne butelki
skutecznie uciszyły myśli na temat Tesalki. Później nie pamiętał już jej twarzy
ani tego, że była pierwszą, z którą przeszedł seksualną inicjację. Zbyt wiele
podobnych dziewczyn spotykał na swojej drodze.
***
Słońce powoli zachodziło. W kapsule panował już
półmrok. Wysoko umieszczone okna nie wpuszczały za wiele światła. Mijał czas, a
wojownicy nie przerywali rozmowy, głównie z powodu niebywałej śmiałości
Trunksa, który po dużej dawce alkoholu dyskutował bez żadnego skrępowania.
– Fajnie tak
razem pić, nie?
Vegeta
prychnął, ale grymas podobny do uśmiechu pojawił się na jego twarzy.
– Wcześniej
nikt mi nie dorówny… wnał – Litry alkoholu wlane w gardło zaczynały działać na
Trunksa coraz intensywniej.
– A dzieciak
Kakarotto?
– Nieeee. –
Chłopak pokręcił głową na wspomnienie Gotena, który zawsze wypijał symboliczne
ilości, najczęściej będąc razem z dziewczyną i kupując bezalkoholowe radlery.
Może nawet nie wiedział o swojej odporności. – To mięczak. – Parsknął śmiechem,
widząc przed oczami czarne, rozszerzone ze zdumienia oczy, kiedy pierwszy raz
proponował mu piwo w gimnazjum. Dostał wtedy wykład o szkodliwości „środków
dopingujących”, pewnie usłyszany od Chi-Chi. – Tato, a… – zaczął Trunks,
któremu świat powoli zaczynał wirować przed oczami. Strasznie bawiło go
podnoszenie szkła w geście toastu, więc zrobił to ponownie. – Gdzie... gdzie
limit?
– Nie ma. –
Vegeta zauważył dobry humor syna i sam też wyraźnie się rozluźnił. Nieznacznie
uniósł rum w górę, stukając o butelkę Trunksa. – Mogę wypić wszystko.
– No bo to…
trzeba coś… innego. – Trunks pierwszy raz siedział obok kogoś o tak mocnej
głowie. Na imprezach wypijał znacznie więcej niż rówieśnicy, ale robił to w
granicach normy. Nie chciał, aby ktokolwiek uznał, że odporność to cecha
wrodzona.
– Niby co?
– LSD na
przykład.
– Co to?
– Nie
wiesz...? – Trunks posłał ojcu pobłażliwy uśmiech. – Można mieć po tym fazę.
– Prochy? –
domyślił się Vegeta.
– No jasne,
tata w temacie… ekspert pewnie, co? – Chłopak zaczął się śmiać. Nigdy wcześniej
nie czuł przy ojcu tak wielkiej swobody.
– Heh. Nie
sądziłem, że już się tym interesujesz.
– No wiadomo!
Ja tam za wiele nie biorę – oznajmił niedbałym tonem – ale czasami lubię mieć
taki... taki fajny odlot.
Vegeta nie przyznał, że w młodości niejednokrotnie
eksperymentował z różnymi używkami, aż ostatecznie wziął coś, co obrzydziło mu
to na długi czas.
Vegeta, Nappa i Raditz wylądowali na Mased.
– Słyszałem, że mają tu niezły towar. – Raditz jako
ostatni wyszedł ze statku.
– Liście pektusa. – Vegeta był obeznany i bardzo ciekawy
nowych narkotyków. Uwielbiał ten stan, w którym czuł się wolny i niepokonany.
Później był zmęczony i pamiętał tylko urywki, ale nie potrafił nie spróbować
czegoś nowego na kolejnej planecie.
Nie był głupi. Wiedział, że narkotyki uzależniają, a to
on był panem własnego ciała i duszy. Nigdy nie pozwoliłby na doprowadzenie się
do stanu tych żałosnych istot, błagających o kolejną dawkę. Dlatego próbował
różnych środków i nigdy nie zabierał więcej na pokład statku.
Liść pektusa miał intensywnie czerwoną barwę. Omijały go
okoliczne zwierzęta, a dawniej odstraszał też mieszkańców planety, dopóki nie
uświadomili sobie jego magicznych właściwości. Kto podgrzał liść nad ogniem,
mógł wciągnąć w nozdrza odurzający, niesamowity zapach kołyszący niczym do snu.
Po chwili wszystko ulegało zmianie. Przed oczami nagle wybuchały wizje,
kolorowe obrazy władające umysłem, a rzeczywistość znikała w mlecznej mgle, aby
zrobić miejsce marzeniom.
Vegeta
kolejny raz zaciągnął się jasnoczerwonym dymem i poczuł senność. Już miał
zacząć narzekać na kiepski towar, kiedy…
Zobaczył Freezera, podchodzącego bliżej ze swoim zarozumiałym uśmieszkiem.
Vegeta wstał, chcąc odejść na bok, ale nie zdążył. Największy wróg wycelował
palcem w jego klatkę piersiową i posłał niesamowicie szybki pocisk. Zadany ból
zwalił z nóg. Vegeta leżał na plecach czując jak z wypływającą krwią ucieka
życie, o które tak bardzo walczył. Zaczął charczeć. Huczało mu w głowie.
Wiedział, że za chwilę umrze. Coś rozrywało mu ciało od środka.
Zobaczył
ojca z dumą mówiącego mu, że zostanie księciem, a później klękającego przed
Freezerem. Widział zapłakaną matkę, a także Dodorię zabijającego Teka –
jedynego kolegę, z jakim utrzymywał kontakt mając będąc dzieckiem. Wyraźnie
ujrzał ciemną, zakrzepłą krew okalającą roztrzaskaną czaszkę młodego Saiyanina.
W
następnej chwili wspomnienie kolegi ożyło i podeszło do niego, stojąc z
pochyloną, upiornie uśmiechniętą twarzą. Krew skapywała z rozwalonej głowy.
– Tek…
nie wygłupiaj się… idioto… – Vegeta z trudem mówił. Ucisk po ranie nie zelżał.
Nagle twarz dawnego kompana uległa przekształceniu w Tallsa, wyciągającego
swoje sczerniałe dłonie z odpadającą skórą. W miejscu brzucha widniała wielka,
krwawa rana. – Ty gnojku… s-spadaj stąd…
–
Zawiodłeś mnie, synu. – Król nieistniejącej już planety odepchnął młodego
chłopca i złapał Vegetę za ramiona, podnosząc. Mocny kopniak w brzuch spowodował
chwilową niemożność złapania oddechu.
–
O-ojcze…
Raditz ze
śmiechem doskoczył do niego, zaczynając nierówną walkę. Osłabiony Veegta nie
miał szans. Obrywał, nie znajdując siły do obrony. Leżał na ziemi zakrwawiony i
pokonany.
Kiedy
otworzył oczy, czuł się paskudnie. Każdy centymetr ciała piekł żywym ogniem, a
on był nagi, przywiązany do długiego kawałka drewna wiszącego nad bulgoczącym
kotłem. W pierwszej chwili myślał, że to sen lub dalsze przywidzenie, ale
gdzieś tam, z tyłu otępiałego umysłu, rozbłysła myśl o Masedach, którzy zjadali
przyjezdnych, wrzucając ich w całości do wrzących substancji rozpuszczających
zarówno skórę, organy, jak i kości. To wystarczyło do odzyskania przytomności.
Z trudem
zapanował nad ociężałym ciałem, uwalniając ręce i nogi z prowizorycznych więzów
wykonanych z jadalnego bluszczu. Upadł na ziemię. Wtedy zauważył Nappę i
Raditza.
– O
kurwa.
Nietypowym
widokiem były całkowicie nagie ciała kompanów mocno obwiązanych bladoniebieskim
bluszczem, których prymitywne maszyny ostrożnie wciągały na podwyższenie, aby
stamtąd powędrowali do kotłów.
Saiyanin dopiero teraz zwrócił uwagę na miejsce, w którym się znajdował.
Przypominało wielką jaskinię albo raczej starą kopalnię z wysokim sklepieniem,
ze ścianami pełnymi wypustek oraz pochodni, często już wypalonych. Tylko kilka
świeciło nowym blaskiem. Mroczna, duszna atmosfera wypełniała powietrze.
Dookoła nie znalazł żadnej żywej duszy. Nie miał na sobie detektora i nie
potrafił bez niego namierzyć wrogów.
Nigdzie nie widział swojego ubrania, za to przed nim stało kilka krzeseł
wykonanych z dziwnego materiału. Srebrna barwa przywodziła na myśl trony dla
kapłanów. Może odprawiali nad nimi jakieś modły? Tylko po co? Aby pobłogosławić
grzeszne ciała? Wolał nad tym nie myśleć. Nie chciał wiedzieć, ile czasu był
nieprzytomny. Złapał delikatną w dotyku tkaninę przerzuconą przez jedno z
krzeseł. Przypominała szarfę. Obwiązał ją sobie w pasie, podchodząc do wciąż
nieprzytomnych towarzyszy.
Kopnął Nappę w brzuch, a ten otworzył oczy i zajęczał z bólu.
– Ghaa… Co…? – Dopiero teraz dostrzegł swoje nietypowe położenie. – Co, do
cholery? – Oswobodził się z więzów. Patrzył na księcia z głupkowatą miną, nie
mogąc zrozumieć sytuacji.
– Obudź tego kretyna i spierdalamy. – Vegeta odwrócił się plecami. – Zniszczcie
to doszczętnie – rzucił przez ramię i poszybował w kierunku wyjścia.
Kiedy kompani
wrócili na statek, Nappa niósł nieprzytomnego Raditza przewieszonego przez
ramię. Nie mogli w żaden sposób go dobudzić. Dopiero następnego dnia powoli
zaczął dochodzić do siebie. Wszyscy trzej odczuli silne skutki działania
pektusa. Przez miesiąc potworny ból trawił ich ciała. Tamta historia skutecznie
obrzydziła Vegecie próbowanie kolejnych narkotyków na odwiedzanych planetach.
Wolał doznawać odprężenia zawartego w procentach alkoholu niż w jednej chwili
stracić przytomność i zdolność do walki przez niesprawdzone dragi.
Teraz także nie
wyobrażał sobie zupełnej utraty kontroli nad ciałem, zwłaszcza przy rodzinie.
Jeszcze wziąłby od syna tabletkę, po której zaatakowałby go myśląc, że to wróg
albo byłby bardziej uczuciowy.
– Ćpasz pod
nosem matki?
– Przecież
ja... to nie… no, nie ćpam. – Trunks wzruszył ramionami. Powstrzymywał śmiech.
– Czasami… wiesz, coś wezmę i tyle… alkohol słabo na mnie działa.
– Zdążyłem
zauważyć – zakpił Vegeta, odstawiając na bok pustą butelkę z etykietą
przypominającą pirata. Lubił rum i jego specyficzny smak. – Bulma się niczego
nie domyśla?
– Nie
wydasz…? – zapytał nagle Trunks tknięty złym przeczuciem. – Tato? – dodał
szybko.
– Kobiety nie
muszą o wszystkim wiedzieć. – Saiyanin posłał mu porozumiewawczy uśmieszek,
chwytając kolejną flaszkę.
– No jasne. –
Trunks czuł, że karuzela, na którą wsiadł, obraca się zdecydowane zbyt szybko.
Powinien z niej wysiąść, zanim będzie za późno. A jednak chęć zaimponowania
ojcu zwyciężyła nad zdrowym rozsądkiem. Zaburzona zdolność trzeźwego myślenia
nie przypominała o wycofaniu z pola walki. Pił dalej. Odkręcił kolejny trunek
trzymany w ręku i przechylił. – E, puste. – Rzucił za siebie przez ramię i
usłyszał trzask pękającej butelki.
Vegeta
spostrzegł dziwne zachowanie Trunksa: dzieciak był podchmielony. Nawet nie
spojrzał na to, co bierze do ręki, a że chwycił wino, od razu przechylając po
ściągnięciu banderoli, nie zauważył, że trzeba je odkorkować. Czerwony płyn
zrobił wielką plamę z tyłu miejsca do treningu, a dookoła niego leżały odłamki
szkła.
Trunks
przechylił swoje ciało w kierunku zaopatrzenia i złapał kolejną butelkę, którą
natychmiast otworzył, wlewając do gardła połowę zawartości.
– Niezłe –
wyznał z pijackim uśmiechem. – Tato, masz... masz gust… nie? Ale ten… chciałem
zapytać… po co tyle… treni… ować?
Vegeta nie
odpowiadał. Pierwszy raz miał do czynienia z tak bezpośrednim i swobodnym
zachowaniem syna.
– No, ja
lubię… powalczyć i wygrać… nie? Tyle ja mam… sasiłya… – wybełkotał Trunks.
Kolejnym łykiem opróżnił resztę butelki po wódce. – Każda mnie pragnie… A Delia
nie… ona nie widzi… Suka, co? Ale ma… fajne cycki… Nie po… winna lek…lek…
ważyć… Sy-saajan… Nie?
– To ta, co
przyszła ostatnio? – zapytał Vegeta, ignorując niewyraźną mowę syna. Zabrał mu
z ręki kolejną flaszkę i sam wypił sporą ilość. – Przyhamuj trochę, Trunks.
– Ja-jak ją
zdobyć…? Jestem taki… znany, nie? Co mogę…
Chłopak
siedział ze skrzyżowanymi nogami, lekko kiwając się na boki. Trwało to dłuższą
chwilę. Nie docierało do niego, z kim rozmawiał ani gdzie przebywał.
– Jak mam…?
Delia... nie wie… Gdyby ona… – wyrzucał z siebie urywane strzępki myśli, wodząc
wzrokiem po zaciemnionym suficie i mając wrażenie, że siedzi w ogromnej
jaskini. Zawsze chciał szukać z tatą podziemnych skarbów. – Pokonamy piratów?
– Jesteś
pijany – stwierdził drwiąco Vegeta, choć wiedział, że te słowa nie dotrą już do
chłopaka. Jutro czekał go potężny kac. Wiele razy widział pijanych kolegów, ale
obraz własnego dzieciaka słabo kontaktującego z rzeczywistością był poniekąd
zabawny.
– Znajdziemy…
ze złotem… skrzynię, dobra? – W tym momencie Trunks zauważył trunek trzymany
przez ojca i wyciągnął po niego rękę. Dłoń cofnęła się do tyłu, a on całym
ciężarem bezwładnie upadł na kolana Vegety, uderzając w nie klatką piersiową.
– Dość tego.
– Saiyanin strącił syna i wstał. – Wracaj do pokoju.
– Jahne…
mozes… nocować u mnie… – wymamrotał chłopak z zamkniętymi oczami. Całkowicie go
zamroczyło.
– Głupi gnojek – mruknął pod nosem Vegeta. – Schlał się, a ja
go muszę, kurwa, wynosić. – Jednym guzikiem wezwał robota sprzątającego, który
zawsze wyrzucał do śmieci puste butelki lub opakowania po przekąskach i zużyte
materiały. Złapał Trunksa za tył koszulki, podniósł trochę w górę i zarzucił na
plecy z głową w dół, wylatując z kapsuły. – Masz szczęście, że balkon otwarty.
– Wszedł do pokoju i po chwili zastanowienia cisnął bezwładne ciało na podłogę,
otrzepując ręce.
***
Trunks uniósł
powieki a pierwszym, co ujrzał, był pojemnik z kapsułkami, który leżał pod
łóżkiem. Przetarł zaspane oczy i niezdarnie wstał, czując silne pragnienie.
Wyschnięte gardło bolało i nic nie dało wypicie pięciu butelek wody. Przeszedł
na łóżko i przez długi czas leżał, nie mając na nic siły.
– Co
ja…
Nagle zrozumiał.
Trening, rozmowa z ojcem, wspólne picie… Urwany film nie wróżył dobrze. Musiał
wypić za dużo. Tylko ile? I jak do tego doszło? No tak, to nie impreza z
Ziemianami, którzy nie są w stanie opróżnić całej butelki wódki, bo od tego
mogliby umrzeć.
Musiałem ostro dać w palnik – pomyślał,
ledwo idąc w kierunku łazienki połączonej bezpośrednio z jego pokojem. Wziął ze
sobą jeszcze jedną butelkę z wodą i pił w trakcie drogi pod prysznic. – Ojciec mnie tu przyniósł czy sam
przyleciałem? Nawet nie wiem, o czym gadaliśmy…
Trunks wziął
szybką kąpiel, umył zęby, ubrał czyste ciuchy i zszedł na dół. Czuł lekkie
pulsowanie w skroniach. Ściśnięty żołądek odmawiał jedzenia, więc wypił tylko
kefir, powstrzymując odruchy wymiotne. Wziął od razu trzy miętowe gumy.
– Cześć,
Trunki! – wykrzyknęła entuzjastycznie Bra, a on miał wrażenie, że przybiegło
całe przedszkole.
– Co ty taki
blady, skarbie? – Bulma spojrzała na niego zatroskanym wzrokiem. – Znowu
trenowaliście do późna? – Przeniosła spojrzenie na Vegetę, który też wszedł do
kuchni.
Trunks
przełknął ślinę. Jak zwykle cała rodzinka musiała przyjść do jadalni w tym
samym czasie. Cudownie. Nie miał odwagi nawet zerknąć na wojownika siadającego
przy stole. Stał odwrócony tyłem z otwartym opakowaniem gum do żucia.
– Nie wiem,
co ten dzieciak robił po dwudziestej drugiej – odparł obojętnym tonem Vegeta,
nakładając sobie jajecznicę. – Może zaliczał jakąś panienkę.
– Zwracaj
uwagę na słowa! – upomniała z irytacją Bulma. – Tu jest Bra!
– A co znaczy
„zaliczał panienkę”? – zapytała zaciekawiona dziewczynka, która właśnie
naśladowała styl jedzenia ojca, dobierając do jajecznicy bagietkę posmarowaną
pastą pomidorową.
– Nic
takiego, kochanie. Tu chodzi o jego szkolne sprawy, ma teraz ciężko, dużo
nauki. – Bulma usiadła obok córki, kręcąc z niedowierzaniem głową. –
Dwadzieścia po dziesiątej… a ty nie miałeś na ósmą? – zwróciła się do syna,
odwróconego już w ich stronę.
– No wiem,
wychodzę. – Trunks zatrzymał wzrok na ojcu, który podniósł oczy znad talerza, a
na ustach zagościł mu cień pobłażliwego uśmiechu. – Na razie! – Chłopak
odetchnął, wdychając świeże powietrze. Zrobił sobie krótki spacer, a następnie
podleciał pod samą szkołę, postanawiając wejść do budynku przez dach, jak to
miał czasami w zwyczaju.
***
Bulma
zmieniała programy telewizyjne za pomocą słowa „dalej”. Ustawiła telewizor tak,
aby działał na jej tembr głosu. Właśnie leciał „Szef kuchni na łyżwach” –
program, w którym kucharze musieli szykować potrawy na wielkim lodowisku, a
jury oceniało je w ogromnym igloo.
W salonie
naprzeciwko Bulmy siedzieli Vegeta i Bra, wyjadając prosto z pudełka kokosowe
lody, polane obficie karmelowym sosem.
Dzwonek u
drzwi zabrzęczał cicho, a Bra od razu zeskoczyła na równe nogi.
– Kto to może
być?! – krzyknęła podekscytowana.
Bulma już
wcześniej wyszła na korytarz, zapraszając do salonu Gohana razem z Videl i Pan.
Vegeta wykrzywił wargi.
– Jemy lody!
Mam takie zabawki, co latają i lalki można windą wysłać wysoko na drugi pokój –
opowiadała entuzjastycznie Bra stojąc przed Pan wciąż trzymającą Gohana za
rękę.
– Dzień dobry
– powiedziała zgodnie rodzina Son. Vegeta niedbale skinął głową. Głupi dzieciak
Kakarotto musiał przekroczyć ich próg właśnie teraz.
– Siadajcie.
– Bulma wskazała białą, skórzaną kanapę. Do salonu wjeżdżały roboty z pucharami
na lody. – Kawy? Herbaty? Może coś mocniejszego?
– Herbata
wystarczy. – Videl z uśmiechem zajęła miejsce obok Gohana, który posadził na
kolanach Pan.
– Skarbie,
nałożysz Brze lodów? – Bulma zwróciła się do Vegety.
– Tatusiu,
tylko dużo! – Dziewczynka już stała obok i patrzyła z wyczekiwaniem. – Poproszę
czekoladowe!
– Ja też –
powiedziała Pan. Miała sześć lat i włosy spięte w dwie kitki. Duże, czarne oczy
spoglądały na świat spod grzywki. Gohan i Videl przez dwa lata mieszkali za
granicą, dopiero niedawno wrócili do Zachodniej Stolicy.
Vegeta
zacisnął zęby. Bulma celowo nie kazała robotom przynieść gotowych deserów. I co
to za szopka z tym drugim bachorem? Niechętnie odmierzył dwie porcje dla
dzieciaków, nie zamierzając nikomu podawać. Ale Bra i Pan poradziły sobie same.
Jego córka już zagadywała drugą dziewczynkę, wypytując o dziwnego rodzaju
zabawki.
– Tutaj macie
różne smaki. – Bulma usiadła z boku stołu, po jednej stronie mając Brę siedzącą
obok Vegety, a po drugiej Pan z Gohanem. – Bez skrępowania bierzcie, co
chcecie. Każdy to, co lubi. Śmiało, śmiało!
– Dziękujemy,
ojej… Bardzo dużo. – Młody ojciec złapał okrągły puchar przeznaczony dla jego
żony. – Na które masz ochotę?
– Może
słonecznikowe i słony karmel.
Videl
zerknęła na Vegetę, który wyczuł jej wzrok i podniósł oczy. Kobieta szybko
spojrzała w dół.
– Trenujesz z
tatą? – zapytała swobodnie Bra, oblizując palce umoczone w owocowej polewie.
– A po co? –
Pan wyglądała na zdziwioną. – Ja z tatusiem się bawię.
– Jak
będziesz duża, to zaczniesz trenować – oświadczyła przemądrzałym tonem Bra.
– Ja wolę
zabawę. – Pan ze smakiem jadła lodowy deser. – My z tatusiem dużo latamy i
gramy w piłkę.
– A ja latam
z tatusiem na łąkę… A jeszcze mam różne sekrety! Ale nie powiem ci jakie!
– U nas nie
można mieć sekretów – wyznała Pan. – Rodzina nie ma sekretów.
– Z tatusiem
można, prawda? – Bra spojrzała na Vegetę, ciągnąc go za skrawek koszulki, ale
ten nie zamierzał odpowiadać.
– Bra miała
na myśli wesołe sekrety, takie w formie zabawy. – Bulma zwróciła się wprost do
Pan, nachylając nad nią z uśmiechem.
– To nie
zabawa, a sekrety, ale wam nie powiemy z tatusiem, nie bądźcie wścibscy!
– A mój tatuś
uczy mnie pisać i zawsze mi czyta bajki na sen – wyznała Pan.
– Mój tatuś
też, a sam wymyśla, bo ma dużą głowę – powiedziała poważnie Bra. Wszyscy oprócz
Vegety parsknęli śmiechem. Bra źle odczytała rozbawienie przy stole. – Nie
wierzycie? Ja znam bajkę o Frizierze, co zjada takich niedowierzących jak wy.
– Fryzjer
zjada ludzi? – Videl uniosła brwi w geście zdumienia.
– Ciociu! Nie
fryzjer a Frizier.
– Nie mam
pojęcia, o co chodzi. – Bulma rozłożyła bezradnie ręce. Nie mogła sobie
przypomnieć, kiedy opowiadała taką bajkę. Mała musiała coś pomieszać. Chyba że
Vegeta faktycznie sam coś wymyślał?
– Może
chodziło o Freezera? – podpowiedział Gohan. Właśnie skończył dużą porcję lodów,
a Bulma podsunęła wózek, zachęcając do spróbowania innych smaków.
– Ach, o tego
potwora? Naprawdę mówiłeś jej o Freezerze? – Spojrzała na męża z naganą w
oczach. Vegeta wyglądał na niewzruszonego, jedząc dalej swój deser.
– Kto to był?
– Videl zdziwiło istnienie kolejnego potwora.
– To taki
galaktyczny tyran – wyjaśnił Gohan. – Chciał podporządkować sobie wszystkie
planety.
– Nie znam
takiej bajki. – Pan była zaskoczona swoją niewiedzą. – Tatusiu, czemu Bra
zna... a ja nie?
– To nie
bajka, mój skarbie. – Gohan zmierzwił włosy córki w naturalnym geście. Vegeta
nie miał pojęcia, dlaczego oni wszyscy potrafią tak swobodnie okazywać uczucia.
Czy nie widzą, jakie to żałosne?
– Ale Bra to
zna! – Pan zacisnęła usta, wbijając wzrok w podłogę. Przestała jeść lody.
Obrażona mina świadczyła o nadciągającej katastrofie.
– Bra zna, bo
ma starszego brata – zaczął tłumaczyć spanikowany Gohan. Już nie jeden raz
widział córkę w takim stanie, a to mogło oznaczać tylko jedno: płacz. – Też
poznasz, jak… jak kiedyś… przyjdzie do nas Trunks, bo to on to zna… Znaczy…
Eee… to straszna bajka, pełna potworów, nie chcieliśmy, żebyś się bała, to
brzydka bajka…
– To bajka
nie dla dzieci – oznajmiła wyniośle Bra, naśladując zachowanie Trunksa, który
wiele razy jej powtarzał, że spotkanie z kolegami nie jest czymś odpowiednim
dla pięciolatki.
– A co tam
jest? Też chcę wiedzieć! – Pan spojrzała na Brę żarliwym wzrokiem. Musiała
poznać tę bajkę. Nawet nie wiedząc, co oznacza słowo „tyran” i „galaktyczny”. –
Powiedz mi!
– Ale to ci
zniszczy psychiki – ostrzegła Bra.
– Kochanie,
nie ma co słuchać takich bajek – wtrąciła się do rozmowy Videl.
– Ja chcę! –
Pan miała zaciętą minę. Rodzice wiedzieli, że już przegrali. – Słucham. – Dziewczynka
nie odwracała wzroku od Bry. Pragnęła być tak dorosła, jak jej koleżanka.
Zapanowała
pełna napięcia cisza. Bulma w duchu błagała los, aby w opowieści nie znalazły
się żadne trupy czy morze przelanej krwi. Gohan miał nadzieję, że to nie jest
historia o tym, jak Freezer w okrutny sposób zabijał Nameczan. Videl nie
wiedziała, czego oczekiwać, nie chciała jednak słyszeć o żadnych potworach.
Vegety ani trochę to nie obchodziło, kpiący uśmieszek nie znikał mu z twarzy.
Bra wzięła głęboki oddech. I zaczęła.
– To tak
straszne, że nie powiem przy mamie, bo ona ma ciągle stresy przez Trunksa.
– Jakieś
problemy z Trunksem? – zapytała zbyt bezpośrednio Videl, ale chciała odejść od
tematu bajki, która w jej myślach urosła do rangi filmu „Obcy”.
– Bo Trunks
ma teraz ciężko, zalicza panienki, a to trudne – wypaliła Bra.
Zapadła
niezręczna cisza. Bulma otworzyła usta, nie wiedząc, co powiedzieć. Gohan
chrząknął z zakłopotaniem.
– A opowiesz
mi po cichu w pokoju? – Pan nie rozumiała, dlaczego wszyscy zamilkli, ale
dokończyła swoje lody, wstając od stołu.
– Pewnie,
idziemy! – Bra też wstała.
– Nie można
mówić takich rzeczy. – Bulma otrząsnęła się z szoku, skierowując słowa do
córki. – Trunks ma problemy, bo zalicza matematykę… trochę sobie z tym nie
radzi… I była u niego koleżanka, żeby pomóc. – Spojrzała na Videl i Gohana. –
Mała zawsze jak czegoś nie wie, to zmyśli.
– A tatuś
mówi, że Trunksowi opłaca się zaliczać.
Vegeta nie
zamierzał ratować żony z opresji. Spokojnie jadł deser. Niech sama wszystko
odkręca, skoro zaprosiła gości bez jego wiedzy. Gdyby nie staranny makijaż, na
pewno siedziałaby teraz cała czerwona na twarzy.
–
Ciągle wymyśla takie głupoty. – Bulma westchnęła. Dziewczynki już
dobiegły do schodów. Videl odprowadziła Pan zaniepokojonym spojrzeniem.
Gohan
nakładał sobie kolejne porcje lodów.
– A pan
ciągle trenuje? – zapytał Vegety, który do tej pory ani razu się nie odezwał.
– Pokonałbym
cię jedną ręką – odparł oschle Saiyanin.
– Haha… –
Gohan nie wiedział, jak ma rozmawiać z dawnym wrogiem. Tak wiele lat minęło,
odkąd spotkał okrutnego wojownika, a teraz siedział z nim przy jednym stole,
zajadając lody. Nagle zdał sobie sprawę, że kiedy poznał Vegetę, był w podobnym
wieku, co Pan. – Ja nie mam czasu na tak intensywny trening, jednak ostatnio
przy okazji spotkań z tatą odświeżam sobie coś niecoś, nie chcę zupełnie wypaść
z formy… Ale gdyby Trunks miał poważne problemy z matematyką, jestem do
dyspozycji.
– Nie… wiesz
co, on po prostu tak bardziej… z roztargnienia. – Bulma posłała Gohanowi
wdzięczny uśmiech za propozycję, z którą wyszedł. – Czasami czegoś zapomni
odrobić, nie posiedzi dłużej nad książką, ciągle lata do Gotena…
– Naprawdę? –
Gohan wyglądał na zaskoczonego.
– A co w tym
dziwnego?
– Przecież
ostatnio mieli kiepski kontakt… Dobrze, że znowu się spotykają, może to
faktycznie ta Kaniko ich wtedy poróżniła… Ale nie ma co plotkować, cieszy mnie,
że odnowili przyjaźń.
– Tak, na
szczęście. – Bulma udawała, że zna dokładnie tę samą wersję, co Gohan. Rzadko
rozmawiała z Chi-Chi o Trunksie i Gotenie, ostatnio kobieta była zachwycona
wnuczką i nieustannie opowiadały o dziewczynkach. Odkąd Goten znalazł
dziewczynę, jego matka uznała za naturalne rozluźnienie kontaktów między
chłopcami. Natomiast Trunks często mówił, że leci w odwiedziny do przyjaciela i
będzie u niego nocował. Nie musiała dzwonić do Chi-Chi pytać, czy faktycznie
tak było, bo robił to od zawsze. Nie przyszło jej na myśl, że nagle zacznie
oszukiwać. Te rozmyślania przerwał jej Vegeta.
– Może jak
zaczniesz trenować, zmierzymy się ponownie. – Wstał, posyłając synowi Goku
ostatnie spojrzenie, i wyszedł z domu bez pożegnania.
– Długo
wytrzymał. – Bulma odetchnęła. – No nic, chodźmy zobaczyć, czy Bra nie
przestraszyła Pan. Nie mam pojęcia, co Vegeta z Trunksem opowiadają mojej
małej… A ona bezmyślnie powtarza, żeby tylko wprawić mnie w zakłopotanie.
– Jak to z
dziećmi. – Videl poczuła, że się rozluźnia. Rodzina Briefsów nie była tak
bardzo straszna. I może Pan znalazła nową przyjaciółkę?
Poszli do
pokoju, w którym dwie dziewczynki wesoło skakały po łóżku, dotykając sufitu.
Ich radosne śmiechy słyszeli jeszcze na korytarzu.
– Chodźcie na
spacer, skoczki! – Gohan złapał obie w ramiona. – Kto pierwszy na dole! – I
pobiegł do przodu, a one z piskiem rzuciły się w pogoń.
Kobiety
wymieniły porozumiewawcze spojrzenia.
– Chyba
musimy biec za nimi.
– Albo
wypijemy sobie kawę, a Gohan niech trochę je popilnuje.
– Masz rację.
Spojrzały
przez okno na wybiegającą z domu trójkę bliskich. Bra już otworzyła wejście do
kapsuły, a w progu pojawił się Vegeta. Nie miał zadowolonej miny.
– Może mój mąż też zacznie proces resocjalizacji… Chyba nie
ma wyboru. – Bulma razem z Videl obserwowały, jak Bra zaczyna latać dookoła
Vegety, a Pan podskakuje, krzycząc coś entuzjastycznie w kierunku Gohana.
Wymieniły uśmiechy i zeszły do kuchni, zamierzając spokojnie wypić kawę.
__________________________________________________________
Rozdział został dodany na bloga (www.vegeta-i-bulma2.blog.onet.pl)
20 sierpnia 2016 roku, jednak z powodu usunięcia bloga przez onet, musiałam
dodać ponownie na tej stronie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz