piątek, 6 grudnia 2019

6. Granice

Rozdział, w którym Trunks i Vegeta spędzają razem czas na rozmowie – ze wspomnień poznajmy ich pierwsze dziewczyny i narkotykowy odlot Vegety, a Bulma zaprasza Videl, Gohana i Pan na deser, na którym Bra zdradza sekret swojego brata.

_________

 

  
Vegeta bez słowa skierował kroki w stronę pulpitu zarządzającego kapsułą. Wyłączył przyciąganie i otworzył podłużną szafkę umieszczoną obok tej z zapasami wody.
– Masz. – Niespodziewanie rzucił w stronę Trunksa szklaną butelką, który złapał ją jedynie dzięki nadludzkiemu refleksowi.
– Wow, to przecież najdroższa whisky.
– Heh, coś tam jednak wiesz o piciu.
– No pewnie, przecież ja tak tylko przed matką udawałem – wyjaśnił swobodnie Trunks, czując, że poprzednie skrępowanie mija. Nigdy nie przypuszczałby takiego obrotu sprawy. – Czy to oznacza męski wieczór?
– Powiedzmy.
Vegeta bez słowa otworzył własną butelkę i wypił od razu połowę.
– Tato, z ciebie to prawdziwy zawodowiec. – Trunks zaśmiał się i odkręcił trzymane w dłoniach whisky. Wypił trochę i stwierdził, że brakuje mu lodu i coli. Wolał jednak nie mówić tego na głos, nie chciał wyjść na słabeusza.
– Wtedy na imprezie… W tym domu pełnym bachorów też piłeś? – Vegeta opróżnił znaczną część butelki.
– Jasne. – Trunks zignorował nazwanie swoich kolegów bachorami. Pomyślał, że sytuacja, którą właśnie przeżywał, idealnie nadawała się do pokazania w telewizji. Ojciec nakłania niepełnoletniego syna do wspólnego picia alkoholu. – Tato, nie imprezowałeś nigdy w taki sposób?
– Nie. – Vegeta jak przez mgłę pamiętał pijackie posiadówki Saiyan z kobietami, alkoholem i obowiązkowymi zapasami. Ale był wtedy zbyt mały, żeby brać w tym udział. – Piłem z kilkoma… znajomymi.
– A co piliście?
– Kazmę, winkuho albo czysty spirytus zwany w różnych miejscach inaczej. Najczęściej jednak nie wiedzieliśmy, co znaleźliśmy. – Vegeta przemilczał fakt, że przez to często chorowali, otruci przez nieznane dla organizmu toksyny. Tylko nadludzka odporność pozwalała przeżyć.
– A czemu możemy tak dużo wypić?
– Saiyanie to rasa potrzebująca wielkich zapasów energetycznych, picie alkoholu jest jedynie skutkiem ubocznym. Ty pewnie możesz pić mniej. – Wskazał ręką na butelkę Trunksa, która została opróżniona tylko w połowie.
Chłopak wzruszył ramionami, bez słowa dopijając cały trunek, jakby miał do czynienia z sokiem.
Vegeta wykrzywił usta w imitacji uśmiechu.
Moja krew – pomyślał, dopijając resztę u siebie. Sięgnął po kolejne butelki.
– Niezłe zaopatrzenie. – Trunks nie mógł powstrzymać się od komentarza, kiedy zobaczył szafkę po brzegi wypełnioną najróżniejszymi alkoholami. Nigdy do niej zaglądał, nie miał pojęcia, że ojciec trzyma w kapsule tego rodzaju zapasy.
– Zobaczymy, na ile cię stać.
Po chwili siedzieli na podłodze w pobliżu wysokoprocentowych napojów, w milczeniu pijąc rum. Każdy skupiony na własnej butelce. Początkowo Trunks nie potrafił przerwać coraz bardziej nieznośnej ciszy. W końcu sięgnął po kolejną whisky i poczuł większą śmiałość.
– A po co nam tyle jedzenia? – zapytał o pierwsze, co przyszło mu do głowy.
– Wymagała tego przemiana w Oozaru. – Vegeta nie miał już problemów z rozmową. Teraz siedział obok niego piętnastolatek, który nie potrzebował czułości ani opieki. Nie musiał uważać na to, co robią, a ich relacja przypominała bardziej kumpelską.
– Eee… Co? Ozaro?
Trunks spojrzał na ojca, marszcząc czoło. Nigdy wcześniej nie słyszał tej nazwy.
– Dawniej nasz ród potrafił dziesięciokrotnie podwyższać swoją siłę, zamieniając w ogromną bestię. Do tego potrzebny był ogon i księżyc.
– Ogon? – Trunks parsknął śmiechem. – Tato, serio miałeś ogon?!
– Heh. – Lewy kącik ust Vegety uniósł się nieznacznie. – Straciłem go będąc dorosłym i dlatego nigdy mi nie odrósł.
– A jak ta bestia wyglądała?
– Przypominała wielkiego goryla.
– Ale to tak na serio? – Chłopak wypił trochę whisky, krzywiąc się lekko. W gardle poczuł ostrość. – Przecież to brzmi jak z kiepskiej bajki dla dzieci.
– Ta kiepska bajka rozgniotłaby cię jak muchę jednym uderzeniem. – Vegeta upił spory łyk alkoholu. Posiadał nieograniczony dostęp do barku Briefsów, dodatkowo mogąc zamawiać nowe trunki, kiedy tylko naszła go na to ochota. Czasami po treningu lubił powrócić do dawnych czasów chociaż w taki sposób.
– Myślę, że skoro teraz dużo ćwiczymy... No, to też potrzebujemy sporego zapasu energii, większego niż przeciętni ludzie.
– Jakiś ty domyślny – zakpił Vegeta, choć w jego głosie nie było zwyczajnego jadu.
Pili dalej, opróżniając kolejne butelki.
– A co robiłeś z ludźmi, którzy cię wkurzali? – Trunks bez skrępowania zadawał ojcu pytania.
– Zależy w jaki sposób.
– To jest jakaś różnica?
– Idiotów i mięczaków pokonywałem, a najbardziej wkurzającą kobietę poślubiłem. Zrobiłem to po to, aby móc ją irytować jak najdłużej.
Chłopak zaczął się śmiać. Uwielbiał luźne podejście ojca do spraw damsko-męskich. Nie było tu miejsca na romantyczność. Słyszał, że kiedyś mama chodziła z Yamchą i dopiero spotkanie z Vegetą spowodowało ich zerwanie. Nie znał szczegółów i w jego oczach urosło to do rangi pojedynku.
– A jaka była... twoja pierwsza dziewczyna, tato?
– Co masz na myśli?
– No… taki ktoś, z kim chodzimy na randki…
– Nie miałem żadnej na dłużej przed twoją matką – wyznał Vegeta z rozbrajającą szczerością.
– Serio?! – Trunks aż rozszerzył oczy ze zdumienia, rozchlapując na podłogę trochę koniaku. – Jak to?
– Saiyanie posiadali zupełnie inne standardy, niż Ziemianie. – Vegeta nie dodał, że dotyczyło to głównie wojowników z wyższych sfer. A kiedy rodzima planeta została zniszczona, nadal nie stosował żadnych zasad.
– Czyli jedna noc i tyle? – podsumował Trunks z wyraźnym podziwem.
– Heh. Coś w tym stylu. Ty podobno też z nikim się nie związałeś?
– No jasne, najważniejsza jest dobra zabawa.
Wymienili wymowne uśmiechy, lecz żaden nie opowiedział o swojej pierwszej dziewczynie. Pozostawili to w swoich wspomnieniach.

Wiosna przybyła do Zachodniej Stolicy z nagłym porywem wiatru niosącym słodki zapach kwitnących szafranów i forsycji. Trunks zajął pierwsze miejsce w zawodach pływackich dla młodzieży, odbierając na podium złoty medal będący wynikiem klasowego zakładu. Nie skończył nawet czternastu lat. Tego dnia świętował razem z kolegami w ogrodzie u Maxa, pijąc pierwsze w życiu piwo i nie odczuwając żadnej różnicy, nawet po czwartej puszce. Wszyscy pozostali już po jednym piwie mieli wyjątkowo głupie miny, zataczali się lub nawet wywracali, nie potrafiąc utrzymać równowagi. A on był tylko zirytowany brakiem reakcji organizmu na przyjęty alkohol.
Kamuri Ota stała obok, chichocząc pod nosem i zakrywając usta ręką. Miała piękne dołeczki w policzkach, a także pełne wargi, które uwielbiał oglądać, wyobrażając sobie nieprzyzwoite rzeczy, gdy leżał w łóżku nocą. Podszedł do niej, przyciągając do siebie i przejeżdżając językiem po tych miękkich ustach, a gorycz dwóch rodzajów piwa wymieszała się z ich ślinami. Pierwszy pocałunek był krótki, niepewny, ale wywołał u niego nowe uczucie podniecenia, którego nie potrafił zapomnieć, nawet po skończonej imprezie.  
Trunks dojrzewał i coraz częściej myślał o czymś więcej niż tylko całowanie. Nikt z jego kolegów jeszcze nie przekroczył tej granicy, o której rozmawiali podczas chłopięcych spotkań, kiedy wypijali kolejne piwa lub drinki, uważając się za bardzo dorosłych i fantazjując na temat nagich kobiet oglądanych w Internecie.
Czternaste urodziny chłopaka zostały uczczone w najbardziej ekskluzywnym klubie w mieście, do którego zaproszono tylko jego znajomych.
Tamte urodziny były wyjątkowe. Świadomy mocnej głowy, bez umiaru wlewał w gardło kolejne litry alkoholu. W pewnym momencie świat zaczął przypominać karuzelę, a on dostał napadu śmiechu bez powodu, razem z Maxem wspominając po raz dziesiąty ostatni żart, jaki zrobili wychowawczyni. Z jakiegoś powodu wrzucenie do torebki męskich majtek uważali za wielce zabawne i nie potrafili przestać o tym gadać.
– O rany, a mina tej Koniówy… – Max wybuchnął głośnym śmiechem, chociaż tak naprawdę nie widział reakcji Setsuo na ten dowcip. – Muszę się odlać.
Kiedy przyjaciel odszedł, Trunks spostrzegł Kamuri sączącą drinka. Ubrana w krótką spódniczkę odsłaniającą długie nogi, wyglądała bardzo atrakcyjnie. Nagle podniosła wzrok i spojrzała na niego z uśmiechem. Oblizał wargi, a w ustach mu zaschło. Podszedł nieśpiesznie, odwzajemniając uśmiech.
– Jak się bawisz? – zapytał w miarę swobodnym tonem. Często rozmawiali w szkole, a on nie jeden raz skradał jej pocałunki.
– Fajnie. – Ota nie odrywała od niego wzroku.
– A co powiesz na lepszą zabawę? – Trunks zrobił krok w jej stronę, stojąc teraz dokładnie naprzeciwko.
– Jaką?
– Chcesz się przekonać?
– No... dobra.
Wyszli na zaplecze, gdzie panowała zupełna ciemność. Briefs wolał nie szukać kontaktu, zapalił sztuczną lampę-hologram za pomocą programu z komórki. Zobaczyli tylko zarysy pozostawionych tu sprzętów.
– Co chciałeś mi pokazać? – Kamuri wciąż trzymała dłoń chłopaka.
– Coś specjalnego. – Pocałował ją, obejmując. Dziewczyna przylgnęła do niego całym ciałem, co spowodowało szybsze krążenie krwi. Obrazy nagiej koleżanki rozbłysły w umyśle Trunksa. Podniecenie dało o sobie znać. Prawa ręka zawędrowała pod koszulkę, dotykając piersi uwięzionych w staniku, który po chwili odpiął, nie mogąc uwierzyć w możliwość dotykania krągłości, o których marzył po nocach. – Są cudowne, Kam. – Bawił się nimi przez chwilę, zjeżdżając coraz niżej, aż dotarł do bioder dziewczyny.
Czas nagle przyśpieszył, a schowana na zapleczu dwójka dała upust emocjom. Pierwszy seks był dla Trunksa nowym, niezwykłym doznaniem, chociaż czuł, jak drżą mu ręce przy wyciąganiu prezerwatywy. Nie mówili nic więcej, lekko onieśmieleni swoją nagością i pragnieniem zaspokojenia pożądania.
Po tamtych urodzinach zaczęli się spotykać we dwoje, ale żadne z nich nie nawiązywało do wydarzeń w klubie. Pewnego dnia, zapytany w klasie o domniemany związek, chłopak spontanicznie odrzekł, że nie łączy ich nic więcej.

***


Tesal. Mała planeta z warunkami przypominającymi ziemskie. Młody Vegeta z Nappą i Raditzem wyszli z kapsuł, wdychając świeże powietrze. Przy każdym lądowaniu inteligentny komputer powiadamiał ich o atmosferze, co pozwalało przewidzieć, kiedy należy założyć maskę z tlenem.
– Już mnie ręka świerzbi, aby komuś przywalić. – Nappa wyglądał na pobudzonego. Wypił sporo alkoholu w drodze. – I może znajdziemy tu jakieś dobre dziwki, nie?
– Wolę zabijać – odparł Vegeta. Miał piętnaście lat, nigdy wcześniej nie uprawiał seksu, a prawdziwą przyjemność odczuwał wypuszczając śmiercionośne pociski.
Wszyscy wojownicy zazwyczaj osobno spędzali wolny czas na planetach, które odwiedzali. Odlatywali w różne strony i nie mieli kompanów w zasięgu wzroku. Później wracali do statku, pijąc przed wejściem lub już na pokładzie. Vegeta początkowo tylko zabijał i niszczył. Tego dnia zobaczył jednak nagą Tesalkę siedzącą w drewnianej balii.
Szmaragdowe włosy opadały na dwie błękitne krągłości, lekko błyszczące od mydlin i wody. Szczupła figura i delikatne rysy twarzy świadczyły o młodym wieku. Nastolatka. Krzyczała ze strachu, bo przed chwilą pociskiem KI rozwalił ścianę jej domu. Kiedy go zobaczyła, chwyciła ręcznik, okrywając nim nagie ciało.
Podleciał bliżej. Nie potrafił powstrzymać zwierzęcych instynktów, które nim zawładnęły. Chciał tylko zaspokoić pożądanie, zdobyć ją, przycisnąć do podłogi, rozłożyć nogi, poczuć gładkość skóry, i mieć tę dziewczynę na własność.
Zleciał w dół i w niecałą sekundę był już przy niej. Wykręcił do tyłu ręce, nie zwracając uwagi na gwałtowne protesty. Ręcznik spadł do turkusowej wody z cichym pluskiem. Tesalka wrzeszczała.
– Zamknij się – warknął Vegeta, lecz ona go nie rozumiała, skamląc coś w obcym języku, zupełnie mu nieznanym. Na tej planecie rzadko mówiono w międzygalaktycznym dialekcie. Dziewczyna dziko wymachiwała rękami, uderzając napastnika łokciami w brzuch, co nie przynosiło pożądanych rezultatów. Po chwili była już jego, a Vegeta całkowicie zatracił się w akcie gwałtu, oparty rękami o drewnianą balię, która głośno trzaskała przy każdym ruchu. Okrzyki młodej Tesalki cichły w miarę upływu czasu, aż przestała wydawać z siebie jakiekolwiek dźwięki. Upadła na mokrą ziemię i leżała nieruchomo; tylko delikatne drżenie ciała zdradzało, że nadal żyje. Vegeta podciągnął spodnie. Odleciał trochę w górę i wypuścił kilka pocisków KI. Osadę zajął ogień. Błękitne ciało spłonęło żywcem, a ostatni, bolesny krzyk miejscowej dziewczyny zawibrował cienko pośród gorących płomieni.
Saiyanin wrócił do statku i zaczął pić. Nie pierwszy raz uśmiercił niewinną istotę, robił to bardzo często i nie myślał o tych wszystkich ofiarach. Kiedy przybył Nappa z Raditzem, nie opowiedział im o nowym doświadczeniu. Kolejne butelki skutecznie uciszyły myśli na temat Tesalki. Później nie pamiętał już jej twarzy ani tego, że była pierwszą, z którą przeszedł seksualną inicjację. Zbyt wiele podobnych dziewczyn spotykał na swojej drodze.   

***


            Słońce powoli zachodziło. W kapsule panował już półmrok. Wysoko umieszczone okna nie wpuszczały za wiele światła. Mijał czas, a wojownicy nie przerywali rozmowy, głównie z powodu niebywałej śmiałości Trunksa, który po dużej dawce alkoholu dyskutował bez żadnego skrępowania.
– Fajnie tak razem pić, nie?
Vegeta prychnął, ale grymas podobny do uśmiechu pojawił się na jego twarzy.
– Wcześniej nikt mi nie dorówny… wnał – Litry alkoholu wlane w gardło zaczynały działać na Trunksa coraz intensywniej.
– A dzieciak Kakarotto?
– Nieeee. – Chłopak pokręcił głową na wspomnienie Gotena, który zawsze wypijał symboliczne ilości, najczęściej będąc razem z dziewczyną i kupując bezalkoholowe radlery. Może nawet nie wiedział o swojej odporności. – To mięczak. – Parsknął śmiechem, widząc przed oczami czarne, rozszerzone ze zdumienia oczy, kiedy pierwszy raz proponował mu piwo w gimnazjum. Dostał wtedy wykład o szkodliwości „środków dopingujących”, pewnie usłyszany od Chi-Chi. – Tato, a… – zaczął Trunks, któremu świat powoli zaczynał wirować przed oczami. Strasznie bawiło go podnoszenie szkła w geście toastu, więc zrobił to ponownie. – Gdzie... gdzie limit?
– Nie ma. – Vegeta zauważył dobry humor syna i sam też wyraźnie się rozluźnił. Nieznacznie uniósł rum w górę, stukając o butelkę Trunksa. – Mogę wypić wszystko.
– No bo to… trzeba coś… innego. – Trunks pierwszy raz siedział obok kogoś o tak mocnej głowie. Na imprezach wypijał znacznie więcej niż rówieśnicy, ale robił to w granicach normy. Nie chciał, aby ktokolwiek uznał, że odporność to cecha wrodzona.
– Niby co?
– LSD na przykład.
– Co to?
– Nie wiesz...? – Trunks posłał ojcu pobłażliwy uśmiech. – Można mieć po tym fazę.
– Prochy? – domyślił się Vegeta.
– No jasne, tata w temacie… ekspert pewnie, co? – Chłopak zaczął się śmiać. Nigdy wcześniej nie czuł przy ojcu tak wielkiej swobody.
– Heh. Nie sądziłem, że już się tym interesujesz.
– No wiadomo! Ja tam za wiele nie biorę – oznajmił niedbałym tonem – ale czasami lubię mieć taki... taki fajny odlot.
Vegeta nie przyznał, że w młodości niejednokrotnie eksperymentował z różnymi używkami, aż ostatecznie wziął coś, co obrzydziło mu to na długi czas.

            Vegeta, Nappa i Raditz wylądowali na Mased.
            – Słyszałem, że mają tu niezły towar. – Raditz jako ostatni wyszedł ze statku.
            – Liście pektusa. – Vegeta był obeznany i bardzo ciekawy nowych narkotyków. Uwielbiał ten stan, w którym czuł się wolny i niepokonany. Później był zmęczony i pamiętał tylko urywki, ale nie potrafił nie spróbować czegoś nowego na kolejnej planecie.
            Nie był głupi. Wiedział, że narkotyki uzależniają, a to on był panem własnego ciała i duszy. Nigdy nie pozwoliłby na doprowadzenie się do stanu tych żałosnych istot, błagających o kolejną dawkę. Dlatego próbował różnych środków i nigdy nie zabierał więcej na pokład statku.
            Liść pektusa miał intensywnie czerwoną barwę. Omijały go okoliczne zwierzęta, a dawniej odstraszał też mieszkańców planety, dopóki nie uświadomili sobie jego magicznych właściwości. Kto podgrzał liść nad ogniem, mógł wciągnąć w nozdrza odurzający, niesamowity zapach kołyszący niczym do snu. Po chwili wszystko ulegało zmianie. Przed oczami nagle wybuchały wizje, kolorowe obrazy władające umysłem, a rzeczywistość znikała w mlecznej mgle, aby zrobić miejsce marzeniom.
Vegeta kolejny raz zaciągnął się jasnoczerwonym dymem i poczuł senność. Już miał zacząć narzekać na kiepski towar, kiedy…
            Zobaczył Freezera, podchodzącego bliżej ze swoim zarozumiałym uśmieszkiem. Vegeta wstał, chcąc odejść na bok, ale nie zdążył. Największy wróg wycelował palcem w jego klatkę piersiową i posłał niesamowicie szybki pocisk. Zadany ból zwalił z nóg. Vegeta leżał na plecach czując jak z wypływającą krwią ucieka życie, o które tak bardzo walczył. Zaczął charczeć. Huczało mu w głowie. Wiedział, że za chwilę umrze. Coś rozrywało mu ciało od środka.
Zobaczył ojca z dumą mówiącego mu, że zostanie księciem, a później klękającego przed Freezerem. Widział zapłakaną matkę, a także Dodorię zabijającego Teka – jedynego kolegę, z jakim utrzymywał kontakt mając będąc dzieckiem. Wyraźnie ujrzał ciemną, zakrzepłą krew okalającą roztrzaskaną czaszkę młodego Saiyanina.
W następnej chwili wspomnienie kolegi ożyło i podeszło do niego, stojąc z pochyloną, upiornie uśmiechniętą twarzą. Krew skapywała z rozwalonej głowy.
– Tek… nie wygłupiaj się… idioto… – Vegeta z trudem mówił. Ucisk po ranie nie zelżał. Nagle twarz dawnego kompana uległa przekształceniu w Tallsa, wyciągającego swoje sczerniałe dłonie z odpadającą skórą. W miejscu brzucha widniała wielka, krwawa rana. – Ty gnojku… s-spadaj stąd…
– Zawiodłeś mnie, synu. – Król nieistniejącej już planety odepchnął młodego chłopca i złapał Vegetę za ramiona, podnosząc. Mocny kopniak w brzuch spowodował chwilową niemożność złapania oddechu.
– O-ojcze…
Raditz ze śmiechem doskoczył do niego, zaczynając nierówną walkę. Osłabiony Veegta nie miał szans. Obrywał, nie znajdując siły do obrony. Leżał na ziemi zakrwawiony i pokonany.
Kiedy otworzył oczy, czuł się paskudnie. Każdy centymetr ciała piekł żywym ogniem, a on był nagi, przywiązany do długiego kawałka drewna wiszącego nad bulgoczącym kotłem. W pierwszej chwili myślał, że to sen lub dalsze przywidzenie, ale gdzieś tam, z tyłu otępiałego umysłu, rozbłysła myśl o Masedach, którzy zjadali przyjezdnych, wrzucając ich w całości do wrzących substancji rozpuszczających zarówno skórę, organy, jak i kości. To wystarczyło do odzyskania przytomności.
Z trudem zapanował nad ociężałym ciałem, uwalniając ręce i nogi z prowizorycznych więzów wykonanych z jadalnego bluszczu. Upadł na ziemię. Wtedy zauważył Nappę i Raditza.
– O kurwa.
Nietypowym widokiem były całkowicie nagie ciała kompanów mocno obwiązanych bladoniebieskim bluszczem, których prymitywne maszyny ostrożnie wciągały na podwyższenie, aby stamtąd powędrowali do kotłów.
            Saiyanin dopiero teraz zwrócił uwagę na miejsce, w którym się znajdował. Przypominało wielką jaskinię albo raczej starą kopalnię z wysokim sklepieniem, ze ścianami pełnymi wypustek oraz pochodni, często już wypalonych. Tylko kilka świeciło nowym blaskiem. Mroczna, duszna atmosfera wypełniała powietrze. Dookoła nie znalazł żadnej żywej duszy. Nie miał na sobie detektora i nie potrafił bez niego namierzyć wrogów.
            Nigdzie nie widział swojego ubrania, za to przed nim stało kilka krzeseł wykonanych z dziwnego materiału. Srebrna barwa przywodziła na myśl trony dla kapłanów. Może odprawiali nad nimi jakieś modły? Tylko po co? Aby pobłogosławić grzeszne ciała? Wolał nad tym nie myśleć. Nie chciał wiedzieć, ile czasu był nieprzytomny. Złapał delikatną w dotyku tkaninę przerzuconą przez jedno z krzeseł. Przypominała szarfę. Obwiązał ją sobie w pasie, podchodząc do wciąż nieprzytomnych towarzyszy.
            Kopnął Nappę w brzuch, a ten otworzył oczy i zajęczał z bólu.
            – Ghaa… Co…? – Dopiero teraz dostrzegł swoje nietypowe położenie. – Co, do cholery? – Oswobodził się z więzów. Patrzył na księcia z głupkowatą miną, nie mogąc zrozumieć sytuacji.
            – Obudź tego kretyna i spierdalamy. – Vegeta odwrócił się plecami. – Zniszczcie to doszczętnie – rzucił przez ramię i poszybował w kierunku wyjścia.


Kiedy kompani wrócili na statek, Nappa niósł nieprzytomnego Raditza przewieszonego przez ramię. Nie mogli w żaden sposób go dobudzić. Dopiero następnego dnia powoli zaczął dochodzić do siebie. Wszyscy trzej odczuli silne skutki działania pektusa. Przez miesiąc potworny ból trawił ich ciała. Tamta historia skutecznie obrzydziła Vegecie próbowanie kolejnych narkotyków na odwiedzanych planetach. Wolał doznawać odprężenia zawartego w procentach alkoholu niż w jednej chwili stracić przytomność i zdolność do walki przez niesprawdzone dragi.
Teraz także nie wyobrażał sobie zupełnej utraty kontroli nad ciałem, zwłaszcza przy rodzinie. Jeszcze wziąłby od syna tabletkę, po której zaatakowałby go myśląc, że to wróg albo byłby bardziej uczuciowy.
– Ćpasz pod nosem matki?
– Przecież ja... to nie… no, nie ćpam. – Trunks wzruszył ramionami. Powstrzymywał śmiech. – Czasami… wiesz, coś wezmę i tyle… alkohol słabo na mnie działa.
– Zdążyłem zauważyć – zakpił Vegeta, odstawiając na bok pustą butelkę z etykietą przypominającą pirata. Lubił rum i jego specyficzny smak. – Bulma się niczego nie domyśla?
– Nie wydasz…? – zapytał nagle Trunks tknięty złym przeczuciem. – Tato? – dodał szybko.
– Kobiety nie muszą o wszystkim wiedzieć. – Saiyanin posłał mu porozumiewawczy uśmieszek, chwytając kolejną flaszkę.
– No jasne. – Trunks czuł, że karuzela, na którą wsiadł, obraca się zdecydowane zbyt szybko. Powinien z niej wysiąść, zanim będzie za późno. A jednak chęć zaimponowania ojcu zwyciężyła nad zdrowym rozsądkiem. Zaburzona zdolność trzeźwego myślenia nie przypominała o wycofaniu z pola walki. Pił dalej. Odkręcił kolejny trunek trzymany w ręku i przechylił. – E, puste. – Rzucił za siebie przez ramię i usłyszał trzask pękającej butelki.
Vegeta spostrzegł dziwne zachowanie Trunksa: dzieciak był podchmielony. Nawet nie spojrzał na to, co bierze do ręki, a że chwycił wino, od razu przechylając po ściągnięciu banderoli, nie zauważył, że trzeba je odkorkować. Czerwony płyn zrobił wielką plamę z tyłu miejsca do treningu, a dookoła niego leżały odłamki szkła.
Trunks przechylił swoje ciało w kierunku zaopatrzenia i złapał kolejną butelkę, którą natychmiast otworzył, wlewając do gardła połowę zawartości.
– Niezłe – wyznał z pijackim uśmiechem. – Tato, masz... masz gust… nie? Ale ten… chciałem zapytać… po co tyle… treni… ować?
Vegeta nie odpowiadał. Pierwszy raz miał do czynienia z tak bezpośrednim i swobodnym zachowaniem syna.
– No, ja lubię… powalczyć i wygrać… nie? Tyle ja mam… sasiłya… – wybełkotał Trunks. Kolejnym łykiem opróżnił resztę butelki po wódce. – Każda mnie pragnie… A Delia nie… ona nie widzi… Suka, co? Ale ma… fajne cycki… Nie po… winna lek…lek… ważyć… Sy-saajan… Nie?
– To ta, co przyszła ostatnio? – zapytał Vegeta, ignorując niewyraźną mowę syna. Zabrał mu z ręki kolejną flaszkę i sam wypił sporą ilość. – Przyhamuj trochę, Trunks.
– Ja-jak ją zdobyć…? Jestem taki… znany, nie? Co mogę…
Chłopak siedział ze skrzyżowanymi nogami, lekko kiwając się na boki. Trwało to dłuższą chwilę. Nie docierało do niego, z kim rozmawiał ani gdzie przebywał.
– Jak mam…? Delia... nie wie… Gdyby ona… – wyrzucał z siebie urywane strzępki myśli, wodząc wzrokiem po zaciemnionym suficie i mając wrażenie, że siedzi w ogromnej jaskini. Zawsze chciał szukać z tatą podziemnych skarbów. – Pokonamy piratów?
– Jesteś pijany – stwierdził drwiąco Vegeta, choć wiedział, że te słowa nie dotrą już do chłopaka. Jutro czekał go potężny kac. Wiele razy widział pijanych kolegów, ale obraz własnego dzieciaka słabo kontaktującego z rzeczywistością był poniekąd zabawny.
– Znajdziemy… ze złotem… skrzynię, dobra? – W tym momencie Trunks zauważył trunek trzymany przez ojca i wyciągnął po niego rękę. Dłoń cofnęła się do tyłu, a on całym ciężarem bezwładnie upadł na kolana Vegety, uderzając w nie klatką piersiową.
– Dość tego. – Saiyanin strącił syna i wstał. – Wracaj do pokoju.
– Jahne… mozes… nocować u mnie… – wymamrotał chłopak z zamkniętymi oczami. Całkowicie go zamroczyło.
– Głupi gnojek – mruknął pod nosem Vegeta. – Schlał się, a ja go muszę, kurwa, wynosić. – Jednym guzikiem wezwał robota sprzątającego, który zawsze wyrzucał do śmieci puste butelki lub opakowania po przekąskach i zużyte materiały. Złapał Trunksa za tył koszulki, podniósł trochę w górę i zarzucił na plecy z głową w dół, wylatując z kapsuły. – Masz szczęście, że balkon otwarty. – Wszedł do pokoju i po chwili zastanowienia cisnął bezwładne ciało na podłogę, otrzepując ręce.


***

Trunks uniósł powieki a pierwszym, co ujrzał, był pojemnik z kapsułkami, który leżał pod łóżkiem. Przetarł zaspane oczy i niezdarnie wstał, czując silne pragnienie. Wyschnięte gardło bolało i nic nie dało wypicie pięciu butelek wody. Przeszedł na łóżko i przez długi czas leżał, nie mając na nic siły.
 – Co ja…
Nagle zrozumiał. Trening, rozmowa z ojcem, wspólne picie… Urwany film nie wróżył dobrze. Musiał wypić za dużo. Tylko ile? I jak do tego doszło? No tak, to nie impreza z Ziemianami, którzy nie są w stanie opróżnić całej butelki wódki, bo od tego mogliby umrzeć.
Musiałem ostro dać w palnik – pomyślał, ledwo idąc w kierunku łazienki połączonej bezpośrednio z jego pokojem. Wziął ze sobą jeszcze jedną butelkę z wodą i pił w trakcie drogi pod prysznic. – Ojciec mnie tu przyniósł czy sam przyleciałem? Nawet nie wiem, o czym gadaliśmy…
Trunks wziął szybką kąpiel, umył zęby, ubrał czyste ciuchy i zszedł na dół. Czuł lekkie pulsowanie w skroniach. Ściśnięty żołądek odmawiał jedzenia, więc wypił tylko kefir, powstrzymując odruchy wymiotne. Wziął od razu trzy miętowe gumy.
– Cześć, Trunki! – wykrzyknęła entuzjastycznie Bra, a on miał wrażenie, że przybiegło całe przedszkole.
– Co ty taki blady, skarbie? – Bulma spojrzała na niego zatroskanym wzrokiem. – Znowu trenowaliście do późna? – Przeniosła spojrzenie na Vegetę, który też wszedł do kuchni.
Trunks przełknął ślinę. Jak zwykle cała rodzinka musiała przyjść do jadalni w tym samym czasie. Cudownie. Nie miał odwagi nawet zerknąć na wojownika siadającego przy stole. Stał odwrócony tyłem z otwartym opakowaniem gum do żucia.
– Nie wiem, co ten dzieciak robił po dwudziestej drugiej – odparł obojętnym tonem Vegeta, nakładając sobie jajecznicę. – Może zaliczał jakąś panienkę.
– Zwracaj uwagę na słowa! – upomniała z irytacją Bulma. – Tu jest Bra!
– A co znaczy „zaliczał panienkę”? – zapytała zaciekawiona dziewczynka, która właśnie naśladowała styl jedzenia ojca, dobierając do jajecznicy bagietkę posmarowaną pastą pomidorową.
– Nic takiego, kochanie. Tu chodzi o jego szkolne sprawy, ma teraz ciężko, dużo nauki. – Bulma usiadła obok córki, kręcąc z niedowierzaniem głową. – Dwadzieścia po dziesiątej… a ty nie miałeś na ósmą? – zwróciła się do syna, odwróconego już w ich stronę.
– No wiem, wychodzę. – Trunks zatrzymał wzrok na ojcu, który podniósł oczy znad talerza, a na ustach zagościł mu cień pobłażliwego uśmiechu. – Na razie! – Chłopak odetchnął, wdychając świeże powietrze. Zrobił sobie krótki spacer, a następnie podleciał pod samą szkołę, postanawiając wejść do budynku przez dach, jak to miał czasami w zwyczaju.

***

Bulma zmieniała programy telewizyjne za pomocą słowa „dalej”. Ustawiła telewizor tak, aby działał na jej tembr głosu. Właśnie leciał „Szef kuchni na łyżwach” – program, w którym kucharze musieli szykować potrawy na wielkim lodowisku, a jury oceniało je w ogromnym igloo.
W salonie naprzeciwko Bulmy siedzieli Vegeta i Bra, wyjadając prosto z pudełka kokosowe lody, polane obficie karmelowym sosem.
Dzwonek u drzwi zabrzęczał cicho, a Bra od razu zeskoczyła na równe nogi.
– Kto to może być?! – krzyknęła podekscytowana.
Bulma już wcześniej wyszła na korytarz, zapraszając do salonu Gohana razem z Videl i Pan. Vegeta wykrzywił wargi.
– Jemy lody! Mam takie zabawki, co latają i lalki można windą wysłać wysoko na drugi pokój – opowiadała entuzjastycznie Bra stojąc przed Pan wciąż trzymającą Gohana za rękę.
– Dzień dobry – powiedziała zgodnie rodzina Son. Vegeta niedbale skinął głową. Głupi dzieciak Kakarotto musiał przekroczyć ich próg właśnie teraz.
– Siadajcie. – Bulma wskazała białą, skórzaną kanapę. Do salonu wjeżdżały roboty z pucharami na lody. – Kawy? Herbaty? Może coś mocniejszego?
– Herbata wystarczy. – Videl z uśmiechem zajęła miejsce obok Gohana, który posadził na kolanach Pan.
– Skarbie, nałożysz Brze lodów? – Bulma zwróciła się do Vegety.
– Tatusiu, tylko dużo! – Dziewczynka już stała obok i patrzyła z wyczekiwaniem. – Poproszę czekoladowe!
– Ja też – powiedziała Pan. Miała sześć lat i włosy spięte w dwie kitki. Duże, czarne oczy spoglądały na świat spod grzywki. Gohan i Videl przez dwa lata mieszkali za granicą, dopiero niedawno wrócili do Zachodniej Stolicy.
Vegeta zacisnął zęby. Bulma celowo nie kazała robotom przynieść gotowych deserów. I co to za szopka z tym drugim bachorem? Niechętnie odmierzył dwie porcje dla dzieciaków, nie zamierzając nikomu podawać. Ale Bra i Pan poradziły sobie same. Jego córka już zagadywała drugą dziewczynkę, wypytując o dziwnego rodzaju zabawki.
– Tutaj macie różne smaki. – Bulma usiadła z boku stołu, po jednej stronie mając Brę siedzącą obok Vegety, a po drugiej Pan z Gohanem. – Bez skrępowania bierzcie, co chcecie. Każdy to, co lubi. Śmiało, śmiało!
– Dziękujemy, ojej… Bardzo dużo. – Młody ojciec złapał okrągły puchar przeznaczony dla jego żony. – Na które masz ochotę?
– Może słonecznikowe i słony karmel.
Videl zerknęła na Vegetę, który wyczuł jej wzrok i podniósł oczy. Kobieta szybko spojrzała w dół.
– Trenujesz z tatą? – zapytała swobodnie Bra, oblizując palce umoczone w owocowej polewie.
– A po co? – Pan wyglądała na zdziwioną. – Ja z tatusiem się bawię.
– Jak będziesz duża, to zaczniesz trenować – oświadczyła przemądrzałym tonem Bra.
– Ja wolę zabawę. – Pan ze smakiem jadła lodowy deser. – My z tatusiem dużo latamy i gramy w piłkę.
– A ja latam z tatusiem na łąkę… A jeszcze mam różne sekrety! Ale nie powiem ci jakie!
– U nas nie można mieć sekretów – wyznała Pan. – Rodzina nie ma sekretów.
– Z tatusiem można, prawda? – Bra spojrzała na Vegetę, ciągnąc go za skrawek koszulki, ale ten nie zamierzał odpowiadać.
– Bra miała na myśli wesołe sekrety, takie w formie zabawy. – Bulma zwróciła się wprost do Pan, nachylając nad nią z uśmiechem.
– To nie zabawa, a sekrety, ale wam nie powiemy z tatusiem, nie bądźcie wścibscy!
– A mój tatuś uczy mnie pisać i zawsze mi czyta bajki na sen – wyznała Pan.
– Mój tatuś też, a sam wymyśla, bo ma dużą głowę – powiedziała poważnie Bra. Wszyscy oprócz Vegety parsknęli śmiechem. Bra źle odczytała rozbawienie przy stole. – Nie wierzycie? Ja znam bajkę o Frizierze, co zjada takich niedowierzących jak wy.
– Fryzjer zjada ludzi? – Videl uniosła brwi w geście zdumienia.
– Ciociu! Nie fryzjer a Frizier.
– Nie mam pojęcia, o co chodzi. – Bulma rozłożyła bezradnie ręce. Nie mogła sobie przypomnieć, kiedy opowiadała taką bajkę. Mała musiała coś pomieszać. Chyba że Vegeta faktycznie sam coś wymyślał?
– Może chodziło o Freezera? – podpowiedział Gohan. Właśnie skończył dużą porcję lodów, a Bulma podsunęła wózek, zachęcając do spróbowania innych smaków.
– Ach, o tego potwora? Naprawdę mówiłeś jej o Freezerze? – Spojrzała na męża z naganą w oczach. Vegeta wyglądał na niewzruszonego, jedząc dalej swój deser.
– Kto to był? – Videl zdziwiło istnienie kolejnego potwora.
– To taki galaktyczny tyran – wyjaśnił Gohan. – Chciał podporządkować sobie wszystkie planety.
– Nie znam takiej bajki. – Pan była zaskoczona swoją niewiedzą. – Tatusiu, czemu Bra zna... a ja nie?
– To nie bajka, mój skarbie. – Gohan zmierzwił włosy córki w naturalnym geście. Vegeta nie miał pojęcia, dlaczego oni wszyscy potrafią tak swobodnie okazywać uczucia. Czy nie widzą, jakie to żałosne?
– Ale Bra to zna! – Pan zacisnęła usta, wbijając wzrok w podłogę. Przestała jeść lody. Obrażona mina świadczyła o nadciągającej katastrofie.
– Bra zna, bo ma starszego brata – zaczął tłumaczyć spanikowany Gohan. Już nie jeden raz widział córkę w takim stanie, a to mogło oznaczać tylko jedno: płacz. – Też poznasz, jak… jak kiedyś… przyjdzie do nas Trunks, bo to on to zna… Znaczy… Eee… to straszna bajka, pełna potworów, nie chcieliśmy, żebyś się bała, to brzydka bajka…
– To bajka nie dla dzieci – oznajmiła wyniośle Bra, naśladując zachowanie Trunksa, który wiele razy jej powtarzał, że spotkanie z kolegami nie jest czymś odpowiednim dla pięciolatki.
– A co tam jest? Też chcę wiedzieć! – Pan spojrzała na Brę żarliwym wzrokiem. Musiała poznać tę bajkę. Nawet nie wiedząc, co oznacza słowo „tyran” i „galaktyczny”. – Powiedz mi!
– Ale to ci zniszczy psychiki – ostrzegła Bra.
– Kochanie, nie ma co słuchać takich bajek – wtrąciła się do rozmowy Videl.
– Ja chcę! – Pan miała zaciętą minę. Rodzice wiedzieli, że już przegrali. – Słucham. – Dziewczynka nie odwracała wzroku od Bry. Pragnęła być tak dorosła, jak jej koleżanka.
Zapanowała pełna napięcia cisza. Bulma w duchu błagała los, aby w opowieści nie znalazły się żadne trupy czy morze przelanej krwi. Gohan miał nadzieję, że to nie jest historia o tym, jak Freezer w okrutny sposób zabijał Nameczan. Videl nie wiedziała, czego oczekiwać, nie chciała jednak słyszeć o żadnych potworach. Vegety ani trochę to nie obchodziło, kpiący uśmieszek nie znikał mu z twarzy. Bra wzięła głęboki oddech. I zaczęła.
– To tak straszne, że nie powiem przy mamie, bo ona ma ciągle stresy przez Trunksa.
– Jakieś problemy z Trunksem? – zapytała zbyt bezpośrednio Videl, ale chciała odejść od tematu bajki, która w jej myślach urosła do rangi filmu „Obcy”.
– Bo Trunks ma teraz ciężko, zalicza panienki, a to trudne – wypaliła Bra.
Zapadła niezręczna cisza. Bulma otworzyła usta, nie wiedząc, co powiedzieć. Gohan chrząknął z zakłopotaniem.
– A opowiesz mi po cichu w pokoju? – Pan nie rozumiała, dlaczego wszyscy zamilkli, ale dokończyła swoje lody, wstając od stołu.
– Pewnie, idziemy! – Bra też wstała.
– Nie można mówić takich rzeczy. – Bulma otrząsnęła się z szoku, skierowując słowa do córki. – Trunks ma problemy, bo zalicza matematykę… trochę sobie z tym nie radzi… I była u niego koleżanka, żeby pomóc. – Spojrzała na Videl i Gohana. – Mała zawsze jak czegoś nie wie, to zmyśli.
– A tatuś mówi, że Trunksowi opłaca się zaliczać.
Vegeta nie zamierzał ratować żony z opresji. Spokojnie jadł deser. Niech sama wszystko odkręca, skoro zaprosiła gości bez jego wiedzy. Gdyby nie staranny makijaż, na pewno siedziałaby teraz cała czerwona na twarzy.
–  Ciągle wymyśla takie głupoty. – Bulma westchnęła. Dziewczynki już dobiegły do schodów. Videl odprowadziła Pan zaniepokojonym spojrzeniem.
Gohan nakładał sobie kolejne porcje lodów.
– A pan ciągle trenuje? – zapytał Vegety, który do tej pory ani razu się nie odezwał.
– Pokonałbym cię jedną ręką – odparł oschle Saiyanin.
– Haha… – Gohan nie wiedział, jak ma rozmawiać z dawnym wrogiem. Tak wiele lat minęło, odkąd spotkał okrutnego wojownika, a teraz siedział z nim przy jednym stole, zajadając lody. Nagle zdał sobie sprawę, że kiedy poznał Vegetę, był w podobnym wieku, co Pan. – Ja nie mam czasu na tak intensywny trening, jednak ostatnio przy okazji spotkań z tatą odświeżam sobie coś niecoś, nie chcę zupełnie wypaść z formy… Ale gdyby Trunks miał poważne problemy z matematyką, jestem do dyspozycji.
– Nie… wiesz co, on po prostu tak bardziej… z roztargnienia. – Bulma posłała Gohanowi wdzięczny uśmiech za propozycję, z którą wyszedł. – Czasami czegoś zapomni odrobić, nie posiedzi dłużej nad książką, ciągle lata do Gotena…
– Naprawdę? – Gohan wyglądał na zaskoczonego.
– A co w tym dziwnego?
– Przecież ostatnio mieli kiepski kontakt… Dobrze, że znowu się spotykają, może to faktycznie ta Kaniko ich wtedy poróżniła… Ale nie ma co plotkować, cieszy mnie, że odnowili przyjaźń.
– Tak, na szczęście. – Bulma udawała, że zna dokładnie tę samą wersję, co Gohan. Rzadko rozmawiała z Chi-Chi o Trunksie i Gotenie, ostatnio kobieta była zachwycona wnuczką i nieustannie opowiadały o dziewczynkach. Odkąd Goten znalazł dziewczynę, jego matka uznała za naturalne rozluźnienie kontaktów między chłopcami. Natomiast Trunks często mówił, że leci w odwiedziny do przyjaciela i będzie u niego nocował. Nie musiała dzwonić do Chi-Chi pytać, czy faktycznie tak było, bo robił to od zawsze. Nie przyszło jej na myśl, że nagle zacznie oszukiwać. Te rozmyślania przerwał jej Vegeta.
– Może jak zaczniesz trenować, zmierzymy się ponownie. – Wstał, posyłając synowi Goku ostatnie spojrzenie, i wyszedł z domu bez pożegnania.
– Długo wytrzymał. – Bulma odetchnęła. – No nic, chodźmy zobaczyć, czy Bra nie przestraszyła Pan. Nie mam pojęcia, co Vegeta z Trunksem opowiadają mojej małej… A ona bezmyślnie powtarza, żeby tylko wprawić mnie w zakłopotanie.
– Jak to z dziećmi. – Videl poczuła, że się rozluźnia. Rodzina Briefsów nie była tak bardzo straszna. I może Pan znalazła nową przyjaciółkę?
Poszli do pokoju, w którym dwie dziewczynki wesoło skakały po łóżku, dotykając sufitu. Ich radosne śmiechy słyszeli jeszcze na korytarzu.
– Chodźcie na spacer, skoczki! – Gohan złapał obie w ramiona. – Kto pierwszy na dole! – I pobiegł do przodu, a one z piskiem rzuciły się w pogoń.
Kobiety wymieniły porozumiewawcze spojrzenia.
– Chyba musimy biec za nimi.
– Albo wypijemy sobie kawę, a Gohan niech trochę je popilnuje.
– Masz rację.
Spojrzały przez okno na wybiegającą z domu trójkę bliskich. Bra już otworzyła wejście do kapsuły, a w progu pojawił się Vegeta. Nie miał zadowolonej miny.
– Może mój mąż też zacznie proces resocjalizacji… Chyba nie ma wyboru. – Bulma razem z Videl obserwowały, jak Bra zaczyna latać dookoła Vegety, a Pan podskakuje, krzycząc coś entuzjastycznie w kierunku Gohana. Wymieniły uśmiechy i zeszły do kuchni, zamierzając spokojnie wypić kawę.

__________________________________________________________

Rozdział został dodany na bloga (www.vegeta-i-bulma2.blog.onet.pl) 20 sierpnia 2016 roku, jednak z powodu usunięcia bloga przez onet, musiałam dodać ponownie na tej stronie.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz